niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział 59

Jest strasznie dużo błędów, wybaczcie.


***


Krople listopadowego deszczu spadały na szary, kamienny nagrobek obmywając z niego piasek i kurz. Już trzydziesty raz, czytam wyryta na nim złotymi literami napis i zastanawiam się nad tym,  gdzie tak właściwie teraz mam pójść. Z moich włosów, kapała woda, spływając po mojej twarzy. Parę kropel wpadło mi do st, nawet gasząc pragnienie.Nie powinna była umrzeć. Ja nie powinienem pozwolić na to, co się stało. Kwiaty straciły już swój kolor, bo przecież leżą tu już dwa miesiące. Chyba muszę je wyrzucić. Wstałem z ławeczki i chwyciłem jeden bukiet, owinięty czarną wstążką. Poszedłem do śmietniki i już więcej nie widziałem tych białych lilii. Tak samo jak Mandy. Wróciłem na miejsce i pierwszy raz rozejrzałem się wokół siebie. Tysiąc innych grobów, tak samo nie ładnych i smutnych jak ten, koło którego teraz siedzę. Niebo zachmurzone, a słońce jakby się bało zza nich wyjść. Co za ironia...pomyślałem. Koło znicza, leżała zupełnie zmoknięta kartka papieru z rysunkiem Mickeya. Wszystkie kolory zmył deszcz. Dlaczego wciąż chodzi mi po głowie Fade to Black? Wygląda, jakby życie miało odejść. Każdego dnia odpływa coraz dalej gubię się wewnątrz siebie...nic nie ma znaczenia, nikt się nie liczy.Spojrzałem w dół, na swoje dłonie. Nie miałem obrączki. Gdzie ją mam? Zgubiłem? Nie, przecież ją ściągnąłem tydzień temu. Jakoś tak pusto bez niej, na palcu. Jakbym nie poznawał swojej dłoni. Zdążyłem się przyzwyczaić, do jej obecności a tu nagle ją ściągnąłem. Ale ona pierwsza, ja ściągnęła. Rzuciwszy nią we mnie. Wypierdalaj, słyszysz? Jej krzyk odbił się w mojej głowie i przeszła mnie kolejna fala bólu, ściskająca serce. Jak kurwa mogłeś?  Mogłem. Zrobiłem to. Przepraszam, kochanie. Stary, coś ty jej kurwa zrobił? Nie chciałem, naprawdę nie chciałem tego wziąść.
- Witaj w moim świecie, Duff.- powiedział mi Slash, kiedy powiedziałem mu o heroinie. 
Spojrzał na mnie i wypił szklankę z Danielsem do końca. Gdzie ja mam teraz iść? Bez niej nie istnieje. Nie umiem żyć, kiedy jej nie ma obok. Mojej Rain. Wyrwałem się z zamyślenia i zobaczyłem w myślach obraz mojej córki. Przecież nie mogę jej stracić. Oparłem łokcie o kolana i schowałem twarz w dłoniach.
- Ogarnij się, kurwa...-szepnąłem do siebie i potarłem twarz. Deszcz przestał padać. 
Wstałem z miejsca i ruszyłem przed siebie, nawet na patrząc na grób swojej siostry. Wyszedłem z cmentarza i udałem się do samochodu. Jechałem bez sensu bo ulicach Los Angeles, tak jak codziennie z resztą. Bałem się jechać do domu. Jak normalny człowiek, wrócić tam, gdzie czuje się najlepiej. Nie mogę, muszę chociaż ją zobaczyć. Pojechałem w stronę Beverly Hills i już nie mogłem zawrócić. I teraz stoję przed drzwiami i tak na prawdę nie wiem, co mam robić. Dwa tygodnie temu wyszedłem z tego budynku i słyszałem jej płacz, a teraz chcę wrócić, słysząc ciszę. Dotknąłem ręką klamki a ona odskoczyła, otwierając drzwi. Stałem na progu, patrząc w głąb korytarza. 
- Przepraszam, że dzwonie dzień przed ale...nie dam rady iść jutro do studia.- usłyszałem jej głos. Rozmawiała przez telefon. - Tak, wiem...ale...moja córka zachorowała i nie mam z kim jej zostawić, bo jej niania wyjechała...tak, wiem...poprawię projekty i w środę już będę.
Wszedłem do środka i udałem się do salonu. Na dworze się ściemniało, ale nie było zapalone żadne światło. 
- Dobrze, do widzenia i jeszcze raz dziękuję.- powiedziała i odłożyła słuchawkę. Jeszcze jej nie widziałem. Tak mało brakuje. 
- I co, zgodzili się?
Zamarłem. 
Serce zaczęło mi kołatać jakby ktoś je kopnął. To ten głos. 
- Tak, Joe...dzięki, że za radę. - Joe Perry, jest w moim domu. 
- Nie ma za co, cieszę się że pomogłem...ale ona grzeje...- Co? Kto cię grzeje?
- Tak, uwielbiam z nią zasypiać, bo jest strasznie ciepła...jak jest ci z nią nie wygodnie to mów, położę ją do łóżeczka...
- Nie, jest w porządku...pomóc ci z tą kolacją? 
Oparłem się o ścianę i zacząłem szybciej oddychać.Co tu się kurwa dzieje? Nie chcę wiedzieć. Już nie. Zerwałem się z miejsca i najciszej jak mogłem wyszedłem z domu, wysiadając do samochodu. Pojechałem do Whisky a Go Go. Już przy pierwszym stoliku zobaczyłem Slasha, w otoczeniu dwóch dziewczyn. Wiedział co tu robię. I czego chcę. Zaprowadził mnie do kibla, dając mi worek kokainy. Podzielił ją na dwie działki, wciągnął jedną cześć i bez słowa wyszedł, zostawiając mnie samego. Wciągnąłem biały proszek, odchylając głowę do tyłu. Tak, tego potrzebowałem. To za Mandy i za Rain. Za to wszystko przez co muszę przechodzić. Mulat po chwili pojawił się w drzwiach, wpychając do kabiny dwie, ubrane w lateksową bieliznę striptizerki. 
- Masz piętnaście minut, ja stawiam, ja ustalam warunki...korzystaj McKagan, zaczekam na ciebie przy barze.
I zniknął w drzwiach, a ja już nic nie zobaczyłem. Czułem napastujące mnie ręce tych kobiet...nie mam siły udawać, że tego nie chce...że nie pragnę tego, co kiedyś...przecież o tym marzyłem...chciałem choć jednego dnia totalnej zmiany...Zdradziła cię...zdradziła cię...zdradziła cię...Nie, przecież nie znasz prawdy...zdradziła cię, ty też masz prawo ją zdradzić...i to aż z dwoma, piekielnie nagrzanymi laskami...jesteś pieprzonym Duffem McKaganem...pierdolić zasady. Przyparłem brunetkę do ściany i zająłem się jej piersiami, podczas gdy druga...nie ważne, mam piętnaście minut, na zniszczenie swojego życia do końca.



- Dziękuję, że pozwoliłaś mi...przeprosić...za to wszystko...- Joe stanął za mną, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Aaa...nie, n-no...nie dziękuj...cieszę się, że już to sobie wyjaśniliśmy.- powiedziałam, wycierając oczy, z łez. Mam nadzieje, że ich nie widział. Nie chciałabym tego.
- Ej,co się stało? Płakałaś?- spytał i jakby automatycznie chwycił moją twarz w dłonie. Drgnęłam i cofnęłam się o krok. Cofnął ręce, ale nadal patrzył na mnie intensywnie.
- Chodzi o niego, prawda? Rain, co się tak naprawdę stało? 
No i mu opowiedziałam. Czułam się jeszcze gorzej niż przed tym. Czy naprawdę mam się z nim rozstać z powodu dragów? Bo znowu zaczął je brać? Bo znowu ma wszystko w dupie? Bo znowu...zamienia się w starego Duffa? Muszę chronić Grace. W głowie kołacze mi myśl. Gówno prawda. Kochasz go,walcz. Nie tylko dla ciebie. Teraz chodzi o coś więcej, a raczej o kogoś więcej.



Wydaje się, że wczoraj nigdy nie istniało 
A śmierć wita mnie ciepło
I pozostało powiedzieć "żegnaj"