sobota, 27 kwietnia 2013

Rozdział 46

Jeszcze raz przypominam o moim drugim blogu, który chyba został trochę zapomniany. 
Going to California, zapraszam do komentowania. To naprawdę nie boli :)
Sory za błędy, ale już nie mogłam się doczekać tego rozdziału. 




Spojrzałem z boku, na jej twarz. W kącikach jej ust majaczył uśmiech, a oczy były rozpalone jakby paliły się w nich iskierki.
- Axl, oboje jesteśmy po rozwodzie.- szepnęła, przykrywając się mocniej kołdrą. Przytknąłem usta do jej skroni i przetwarzałem w myślach, to co mi powiedziała.
- Wiem, Mandy...wiem...-westchnąłem.- Ale czy to coś zmienia?
- N-no niby nie, ale...boję się...o Mickeya.- mówiła.- Nie wiem czy cię zaakceptuje.
Przymknąłem oczy i przyciągnąłem ją do siebie bliżej.
- Jest już duży, przecież rozumie co się dzieje...- odpowiedziałem.
- Tyle już przeżył...jego ojciec ma go w dupie, nie chce się z nim spotykać, nie płaci alimentów...
- Ze mną niczego mu nie zabraknie, Mandy...pokochałem go jak własnego syna...- podniosła wzrok i popatrzyła na mnie oczami pełnymi łez. Przybliżyła się i musnęła wargami moje usta.
- Dziękuję, Axl...-szepnęła i oparła głowę o moje ramię. Nagle drzwi otworzyły się i gdy oboje zobaczyliśmy  w nich Mickeya.
- Mogę do was przyjść, nie mogę zasnąć?- spytał, trzymając w ręku pluszowego misia.
- Pewnie, że możesz synku...-uśmiechnęła się do niego Mandy. Chłopiec szybko podszedł do łóżka i wszedł na nie. Położył się między nas i położył głowę na moim ramieniu. Ona objęła go ramieniem i pocałowała w policzek.
- Będziesz moim tatą?- spytał po długim milczeniu. Popatrzyłem na niego i przytuliłem go mocno.
- Będę, Mickey...będę, jeśli tylko chcesz...- odpowiedziałem i uśmiechnąłem się do niego.
- W takim razie chcę...bardzo chcę...- popatrzyłem na Mandy i uśmiechnęliśmy się do siebie.
Boże, naprawdę znalazłem sie w końcu we właściwym miejscu i czasie. Mam przy sobie cudowną, kochającą kobietę...i syna. Tak ja, Axl Rose mam syna. Wreszcie mam to, o czym zawsze marzyłem. Rodzinę.

***
Tydzień później

Było mi tak smutno opuszczać te wyspy, ale w końcu trzeba było to zrobić. Zaliczyliśmy z Duffem chyba wszystkie możliwe miejsca w których można się pieprzyć. Plaża, hamak, woda, wanna, łazienka, wodospad...wszystko. Został tylko jeden dzień, jutro wyjeżdżamy. Siedziałam właśnie na plaży, czytając książkę gdy Duff usiadł koło mnie, podając mi butelkę schłodzonego piwa. Otworzył mi ją o swoją i położył głowę na moich kolanach.
- Chujowo, że musimy już wyjeżdżać...- westchnął. Odłożyłam książkę na piasek i wplotłam palce w jego włosy. 
- A ja tam na przykład to chcę już wracać...znaczy wiadomo, jest mi smutno ale chciałabym już w końcu zobaczyć nasz dom..- powiedziałam i pocałowałam go w czoło.
Uśmiechnął się i pokiwał przecząco głową.
- Tyle że, nie umeblowałem jedynie sypialni i dwóch...- zawahał się.- Dwóch pokoi...
Przyjrzałam się mu i przeanalizowałam to co powiedział.
- Dlaczego dwóch pokoi? - spytałam, nie mogąc zrozumieć.
- No...ten dom jest na całe życie...a kiedyś tam...te dwa pokoje nam się przydadzą...- próbował jakoś wybrnąć. Parsknęłam śmiechem i uderzyłam go z otwartej dłoni w ramię. Nic nie odpowiedział, tylko zsunął na oczy okulary i odwrócił twarz do słońca. Nie wiedziałam co mam powiedzieć, bo chyba trochę wkurzyło go to że nie wzięłam jego słów na poważnie.No ale co miałam mu powiedzieć? Od ślubu minął tydzień, a ja mam myśleć o dzieciach? Już więcej się nie odzywaliśmy. Po jakiejś godzinie Duff wstał i bez słowa wrócił do domku. Podążałam za nim wzrokiem. Nie mogłam się skupić na książce. W końcu nie wytrzymałam i poszłam w tą samą stronę co Duff. Rozmawiał przez telefon.
- Od jutra? Ale...macie teksty? Muzykę?- siedział na łóżku i palił papierosa. Gdy tylko mnie zobaczył spuścił wzrok i przegryzł wargę. Oparłam się o framugę drzwi i patrzyłam na niego.
- No dobra, a Slash? Przecież dopiero co mu się dziecko urodziło...- powiedziała, nadal na mnie nie patrząc.
Rozmawiał jeszcze długo. Chyba chciał mnie w jakiś sposób spławić, bo dobrze go znam. Gdy w końcu odłożył słuchawkę, zgniótł papierosa w popieliczce.
- Duffy...-westchnęłam i podeszłam do niego szybko. Usiadłam na jego kolanach, obejmując jego szyję dłońmi.- Co się stało?
Popatrzył na mnie i westchnął.
- Nic, dzwonił Axl...od wtorku zaczynamy pracować nad nową płytą...- powiedział.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi...
- A o co ?- spytał. Uniosłam brwi i spojrzałam na niego przenikliwie.
- Znam cię...
Odwrócił wzrok i po chwili znowu na mnie spojrzał i wpił się w moje usta. Chciał odwrócić moją uwagę i skutecznie mu się udało, bo potem kochaliśmy się przez jakieś dwie godziny. Temat o domu i o...dzieciach został skończony i ani ja i on nie chcieliśmy go poruszać. Chyba zabolało go moje niepoważne podejście do tej sprawy. Gdy robiło się już późno, Duff postanowił tak dla odmiany iść połowić ryby. Chyba chciał coś sobie przemyśleć i po prostu mi ściemnił, no bo niby skąd by wziął wędkę. Gdy zostałam sama, postanowiłam trochę tu posprzątać. Wszędzie był bałagan bo ani ja, ani mój mąż nie mieliśmy najmniejszej ochoty na porządki. Gdy to jakoś ogarnęłam, postanowiłam zadzwonić do Slasha. Chwyciłam telefon i wybrałam numer do jego domu. Długo nikt nie odbierał, już chciałam się rozłączyć gdy usłyszałam kobiecy głos.
- Tak?- Michelle spytała cicho.
- Cześć, to ja Rain...chciałam pogadać ze Slashem...ale w sumie wolałabym z tobą...-zaczęłam mówić.- I co jak tam nasi rodzice?
Zaśmiała się i chyba zamknęła gdzieś tam za sobą drzwi.
- Wiesz, na razie to dopiero co ogarniam się w tym domu...i w dodatku musimy urządzić pokój dla małej, więc...- zaczęła mówić.
- A jak Saul?
- Nie poznałabyś go, naprawdę...-ściszyła głos.- Nie spuszcza z niej oka...
Zaśmiałam się i wyobraziłam sobie Slasha zmieniającego pieluchy.
- Już nie mogę się doczekać kiedy was zobaczę... - powiedziałam jej i usiadłam na rogu kanapy.
- A jak u was? - spytała. Odgarnęłam włosy na plecy i rozejrzałam się po pokoju.
- Wszystko w porządku, jutro już wyjeżdżamy...-powiedziałam, obracając swoją dłoń i patrząc na leżące na moim palcu obrączkę i pierścionek zaręczynowy. 
- Dopiero pierwszy dzień jesteśmy z nią w domu, a ja już jestem zmęczona...naprawę...dobrze, że jest Slash...sama naprawdę nie dałabym rady.- powiedziała, jakby nawet nie usłyszała co powiedziałam. Nie dziwię się. Gdybym ja była na jej miejscu, nie odebrałabym nawet tego telefonu. Tęskniłam za Slashem i bardzo brakowało mi jego głosu, ale bałam się jej spytać czy jest gdzieś tam . Dopiero co zeszli się ze sobą, a już im przeszkadzam. W końcu nie wytrzymałam i zadałam jej pytanie.
- Michelle...jest gdzieś tam Slash?
Przez chwile nic nie mówiła, ale potem szybko go zawołała. Zanim doszedł do słuchawki minęło naprawdę dużo czasu.
- Tęskniłem...- usłyszałam jego charakterystyczny, cichy głos. Uśmiechnęłam się szeroko i przegryzłam wargę.
- Pamiętaj, że mam męża Slashy...-powiedziałam przez uśmiech.
Westchnął teatralnie i dmuchnął powietrze w słuchawkę.
- Jak się czujesz maleńka?- spytał, a ja poczułam przyjemne ukłucie w brzuchu.
- Duff się na mnie obraził, bo nie chcę mieć na razie dzieci...- powiedziałam i zaśmiałam się sama do siebie. 
- Co?- spytał rozbawiony i chyba wszedł do jakiegoś pomieszczenia. 
- Wiem, to brzmi jak jakaś komedia...ale to prawda...- jęknęłam.
- Pojebało go czy co? Przecież tydzień temu był ślub...
- Mu to powiedz...- westchnęłam. 
Długo rozmawialiśmy. Chyba przez półtorej godziny, o jakiś bzdurach. Brakowało mi tego. Gdy sie rozłączyliśmy uśmiechałam się chyba jeszcze przez dziesięć minut. Tak bardzo się cieszę, że nie straciliśmy kontaktu, że nadal jesteśmy sobie tak bliscy. Robiło się już późno, a Duffa jak nie było tak nie ma. Postanowiłam zacząć się pakować. Poszłam do sypialni i wyjęłam z pod łózka walizkę. Kopnęłam ją pod szafę i zaczęłam od rzeczy mojego męża. Układałam jego koszulki i koszule w kostkę, tak by nic się nie pogniotło. Myślałam o tym co na nas czeka, gdy wrócimy do Los Angeles. przeprowadzka i sprzedaż tego przepełnionego wspomnieniami domu. Tyle nocy i dni. Tyle kaców, kłótni i nierozładowanych emocji. 
Na myśl o tym, że trzeba będzie się tego pozbyć w moich oczach pojawiły się łzy. Wszystko tak bardzo się zmieniło, nawet nie wiem kiedy. Ci źli, wiecznie zbuntowani chłopcy zmienili się w dojrzałych mężczyzn. Mają żony, dzieci, własne domy. Poszłam do kuchni, by napić się wody. Popłakałam się. 
- Przepraszam...-usłyszałam za sobą głos. Podskoczyłam i zrzuciłam z rąk szklankę, tak że rozbiła się na kawałki. 
Odwróciłam się gwałtownie i spojrzałam, na stojącego w szklanych drzwiach Duffa. Wzięłam głęboki oddech. Gdy zobaczył moją twarz zmarszczył brwi i podszedł do mnie szybko.
- Płakałaś?- chwycił moją twarz w dłonie i spojrzał na mnie z troską.
Odsunęłam się od niego i otarłam łzy z policzków.
- N-nie...- powiedziałam bez sensu. Patrzył na mnie zdezorientowany. Zobaczyłam majaczący w kącikach jego ust uśmiech. 
- Co ty odpierdalasz, Rain?- spytał i wyszczerzył się. Podeszłam do niego i przytuliłam się z całej siły do jego ciepłego ciała. 
- K-kurwa...bo to...t-to się za szybko dzieje...- objął mnie i posadził na blacie. Wszedł pomiędzy moje nogi i  pozwolił się objąć. 
- Ale co za szybko? Co ty gadasz?- mówił mi do ucha. 
- Nie wiem...- chyba sama nie wiedziałam o co mi chodzi. Znowu zaczęłam płakać. 
- Ty nie jesteś normalna...-pokręcił głową i przytulił mnie do siebie. Nie mogłam się uspokoić przez jakieś pół godziny. W końcu kazał mi iść wziąść kąpiel. Poszłam więc do łazienki i napuściłam wody do wanny. Na dworze było już ciemno, więc nie musiałam zasłaniać okien. Zapaliłam świeczki, stojące na podłodze i zaczęłam się rozbierać. Drzwi były otwarte, więc słyszałam krzątającego się w sypialni Duffa. Ściągnęłam ubrania i podeszłam do lustra. Przyjrzałam się swojemu odbiciu. Ja też się zmieniłam. Moja twarz była inna. Oczy były większe, bardziej świecące. Zmierzyłam się spojrzeniem i mój wzrok utkwił na brzuchu. Dotknęłam go dłońmi i przechyliłam głowę w bok. Modliłam się by Duff nie zobaczył mnie w takiej pozycji. 
Wtedy spojrzałam w bok na otwartą kosmetyczkę. Wystawało z niej charakterystyczne, białe pudełeczko.
W mojej głowie wybuchnął pożar. Odsunęłam się gwałtownie, tak że jedna ze świeczek przewróciła się. 
Podbiegłam do drzwi, zamykając je na klucz. Wyjęłam pudełko i wyciągnęłam z niej tabliczkę z pełnym, nie ruszonym zestawem tabletek. Usiadłam na klapie i zasłoniłam sobie ręką usta. W głowie zaczęłam liczyć dni. Cztery, pięć, dziesięć, sześć tygodni spóźnienia. Pudełko wypadło z moich rąk, wywołując hałas. 
Nigdy w życiu tak mi się nie spóźniał. Co jest kurwa? Wstałam i przełknęłam ślinę. Podeszłam do lustra i jeszcze raz przyjrzałam się swojemu brzuchowi. Ewidentnie zaokrąglony. Chryste. Nie mogłam się opanować. Ale który to byłby miesiąc? Pierwszy? Drugi? Próbowałam odnaleść w głowie jakieś fragmenty sensownego wyjaśnienia, ale żadnego nie mogłam znaleść. Zakręciłam kurek i ubrałam się z powrotem. Spojrzałam na zegarek. Dwudziesta pierwsza. 
- Czemu się zamknęłaś? Właśnie miałem do ciebie przyjść...- na dźwięk jego głosu podskoczyłam. Całe szczęście, że zamknęłam te drzwi. 
- C-co?- udało mi się powiedzieć.- J-jednak się nie kąpie...
Zapukał w drzwi.
- Wszystko ok?
- Tak, po prostu jednak mam ochotę się przejść...- podniosłam opakowanie z ziemi i włożyłam je z powrotem do kosmetyczki. Otworzyłam drzwi tak gwałtownie, że prawie na mnie wpadł. Wyminęłam go i podeszłam do walizki, wyciągając z niej zapakowaną już, dżinsową kurtkę.
- Połóż się, ja pójdę po muszelki dla Mickeya...- powiedziałam i nie czekając na jego reakcję wyszłam na ciemną plażę. Szłam szybko, w stronę wody. Wzięłam głęboki oddech i zamknęłam oczy. Spokojnie, jeszcze nic pewnego. Próbowałam uspokoić się w myślach. Na marne. Odwróciłam się i zobaczyłam, że w sypialni zgasło światło. Rozejrzałam się. Szybko obeszłam domek i poszłam wzdłuż piaszczystej ścieżki. Weszłam do głównego domu, gdzie byli właściciele. Chwyciłam znajdujący się w recepcji telefon i wybrałam numer.
- H-halo?- usłyszałam zachrypnięty głos Bacha.
- Daj mi Effy...szybko...
- Rain, u nas jest  jebana druga w nocy...-jęknął. Usłyszałam jakieś głosy i po chwili jej szept.
- Co się stało?- powiedziała cichym głosem. Wzięłam tak głęboki oddech , że aż zrobiło mi się słabo.
- Eff...j-jestem...chyba..jestem w ciąży...- udało mi się powiedzieć. Usłyszałam jej pisk, a potem głośny krzyk.
- Jezu ! Baz! Rain jest w ciąży! - darła się. Usiadłam na fotelu i zaczęłam płakać. Nie mam pojęcia dlaczego.
Gdy to usłyszała, przestała krzyczeć.- A-ale dlaczego płaczesz?
- B-bo...ja nie chce mieć jeszcze dziecka...Effy...ja naprawdę nie chcę...- szlochałam, wycierając łzy z twarzy.
- Ale jak nie chcesz? Co ty mówisz?
Już nic nie powiedziałam. Zapadła cisza.
- Ze spokojem, Rain...- uspokajała chyba samą siebie.- Zrobiłaś test?
- N-nie...- odpowiedziałam szczerze.
- No jak nie?- jęknęła.- No to idź do recepcji, na pewno będą mieli w apteczce...
Pociągnęłam nosem i trochę się uspokoiłam.
- Ja też tak miałam...okres mi się spóźniał a potem i tak nie byłam w...
- Sześć tygodni, Eff...- jęknęłam.
Zamilkła i czekała aż dokończę.
- A rzygałaś?- spytała.
- No raz...ale to po rakach...bo Duff mi zamówił...- tłumaczyłam się sama przed sobą.
- No czyli nie zaszłaś w ciągu tego tygodnia, ani w  ogóle...możesz być gdzieś tak na moje oko..pierwszym miesiącu...mnie wzięło już po dwóch dniach...- powiedziała.
- A ja tyle piłam...Jezu...- szepnęłam.
- Nie przejmuj się, jeszcze nic pewnego...zrób ten test, prześpij się i jutro do mnie zadzwoń...
- Nikt nie ma się o tym dowiedzieć, rozumiesz? Na razie...wiesz tylko ty i Baz..
- Co? A Duff nie wie?- zdziwiła się, ale już nie chciałam się tłumaczyć. Odłożyłam słuchawkę i otarłam łzy.
Wstałam z miejsca i podeszłam do kobiety, siedzącej na krześle za lada.
- Przepraszam...ja chciałabym...test ciążowy...-powiedziałam słabym głosem.
Zsunęła okulary i przyjrzała mi się. Chyba nie mówiła po angielsku. 
- Eee...ciąża...brzuch...-pokazałam jej jakieś gesty i chyba zrozumiała. Wstała z miejsca i nachyliła się. Po chwili podała mi niebieskie opakowanie. Uśmiechnęła się ciepło i podała mi go. Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z tego cholernego pomieszczenia. Szłam przez tą piaszczystą ścieżkę, trzymając pod kurtką pudełko. Gdy doszłam do domu, wszędzie było ciemno. Ściągnęłam kurtkę i buty i weszłam do sypialni, ściskając w ręku przedmiot.
- Chodź tu wreszcie...- usłyszałam jego szept. Leżał na łóżku, do połowy okryty kołdrą. Podpierał się łokciem o moją poduszkę.
- Już, tylko pójdę...pójdę...- nie dokończyłam i weszłam do łazienki, zamykając za sobą drzwi. Otworzyłam pudełeczko i wyjęłam ulotkę. Trzęsącymi dłońmi trzymałam ją w ręku i gdy w końcu wiedziałam o co chodzi. Zrobiłam to co miałam. Usiadłam na ziemi i położyłam test przed sobą. Zapadła niemiłosierna cisza. 
Było napisane, że czeka się od jednej do sześciu minut. Przegryzałam nerwowo wargę i patrzyłam na kreskę. Gdy nagle, zobaczyłam że zmienia miejsce. Zatrzymała się przy literce" P" O kurwa. Spojrzałam jeszcze raz na ulotkę i zdałam sobie sprawę z tego, że...jestem w ciąży. Siedziałam jak osłupiała przez jakieś dwadzieścia minut. W końcu podniosłam urządzenie i włożyłam je razem z opakowaniem głęboko, do kosmetyczki. Obmyłam twarz zimną wodą i ściągnęłam z siebie ubranie. Przebrałam się w piżamę i wyszłam z łazienki. Duff leżał w takiej samej pozycji. Obeszłam łóżko, czując na sobie jego spojrzenie. Weszłam pod kołdrę, nakrywając się pod sam nos. 
- Co ty tam robiłaś tak długo?- spytał, przyciągając mnie do siebie.
Byłam do niego tyłem, więc nie widział że mocno zacisnęłam oczy. 
- N-nie wiem...- odpowiedziałam. Poczułam, że wkłada rękę pod moją bluzkę. 
- Kochanie...a jak to jest nasza ostatnia noc tutaj...to może...jakoś...-szepnął mi do ucha i zaczął muskać ustami moją szyję.
- Nie,Duff...jestem już zmęczona...- odpowiedziałam i odsunęłam głowę. Zatrzymał się, ale nie wziął ręki.
- Co?- spytał zdezorientowany.
- Kotku, po prostu...już...nie...-odwróciłam się, bo wiem że zrobiło mu się przykro. Pocałowałam go w usta i przytuliłam się do jego rozgrzanej klatki piersiowej. Nic już nie powiedział , tylko opadł na poduszkę przytulając mnie do siebie. Boże...jak tylko wrócę do Los Angeles, pojadę do lekarza. Dlaczego nie chciałam powiedzieć o tym Duffowi? Czułam, że to ani miejsce, ani czas. 




niedziela, 21 kwietnia 2013

Rozdział 45



Biegłem przez zimne i ciemne korytarze z papierosem w między zębami. Pielęgniarki krzyczały coś za mną,ale nie mogłem się zatrzymać. Michelle rodzi. Moją córkę. Nasze dziecko. 
- Niech pan wyrzuci tego papierosa!- darła się. Wyplułem go więc na ziemię i wszedłem do windy, wciskając parokrotnie guzik na czwarte piętro. Alkohol wypity na weselu McKaganów wyparował ze mnie całkowicie, po telefonie Jamesa. W głębi serca cieszyłem się , że go nie będzie. Że tylko ja będę przy narodzinach naszego dziecka. Nie wiem czy zrobił to specjalnie,ale  to bardzo możliwe. Ja też nie chciałbym być przy narodzinach nie swojego dziecka, które urodzi jego własna żona. W końcu winda otworzyła się i oczom ukazał mi się biały korytarz. Szedłem wzdłuż niego, mijając poszczególne pokoje i sale. Powiedział, że będzie rodzić w dwudziestym czwartym. 
- Pan do kogo?- odezwał się za mną głos jakiejś starej kobiety. Odwróciłem się i podbiegłem do niej szybko. Mojej uwadze nie umknęło to, że skrzywiła się na mój widok.
- Moja..ee..ja do...-jąkałem się.
- To ta co dwa dni wcześniej rodzi?- powiedziała opryskliwym tonem.
- T-tak...Michelle Hetfield...- powiedziałem cicho. Widać że była zniesmaczona moim widokiem, ale nic nie powiedziała tylko wskazała palcem ,że mam iść za nią. Jej buty na obcasie stukały o kamienną posadzkę, nie miłosiernie mnie wkurwiając.
- Musieli przenieść ją na intensywną terapie...miała bardzo silne bóle przedporodowe...-zaczęła mówić, gdy mijaliśmy oddział Oiomu. Wstrzymałem oddech i przyspieszyłem kroku, by ją dogonić.
- A dziecko? Co z dziewczynką?- spytałem.
Popatrzyła na mnie podejrzliwym wzrokiem i otworzyła drzwi, przepuszczając mnie w nich.
- Na razie jest dobrze, ale to zawsze może ulec zmianie...- powiedziała ciszej. Moim oczom ukazał się rząd białych, pustych łóżek na tym w środku leżała blada Michelle. Wyminąłem pielęgniarkę i podbiegłem do niej, siadając na łóżku. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się słabo.
- J-jesteś...-szepnęła. Nie spodziewałem się tego, ale delikatnie chwyciła mnie na rękę mocno ją ściskając. Jej twarz była pełna bólu i to powodowało, że było mi jej jeszcze bardziej żal. 
- Co się stało? Przecież nie chciałaś, żebym był przy porodzie...- zacząłem mówić, ale zaczęła kręcić przecząco głową.
- Nie, Slash...to on nie chciał...wiesz...my...on złożył papiery rozwodowe.- powiedziała słabo. Otworzyłem szerzej oczy i zapatrzyłem się w jej twarz.
- Co?- jedyne co przyszło mi do głowy.
- Nie mógł znieść tego, że jestem z tobą w ciąży...po prostu...- powiedziała, opierając głowę o ramę łóżka.
Wziąłem głęboki oddech i nie wiedziałem co mam powiedzieć. 
- Chciałam, żeby nasza córka wychowywała się z obojgiem rodziców,ale wiem...że...że ty masz inne plany..
- Co ty mówisz?- przerwałem jej, przetwarzając w głowie jej słowa. Popatrzyła na mnie niepewnym wzrokiem.
- No...nie chciałeś ze mną być, Slash...- wytłumaczyła. 
- Bo kochałem Rain...- powiedziałem prosto z mostu. 
Nic nie powiedziała tylko zamknęła oczy, biorąc oddech.
- Myślałem, że mnie nienawidzisz...-szepnąłem.
- Jak mogłabym cię nienawidzić, Saul...przeżyłam z tobą najlepsze miesiące życia...- powiedziała, przez łzy. 
Czułem, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech. 
Odchyliła głowę do tyłu i odwróciła ją w bok.
- Po prostu...po prostu...nie zostawiaj mnie już Slash...-szepnęła.- Nie zostawiaj..n-nas..
Wypowiadając ostatnie słowa, spojrzała znacząco na swój brzuch. Poczułem nie wyobrażalne ciepło. Jej słowa rozbrzmiały w mojej głowie, echem. Nachyliłem się nad nią i pocałowałem ją w jej sine usta, wreszcie czując że jestem przy właściwej osobie. No cóż...osobach. Dotknąłem ręką jej brzucha i wyczułem ruch. 
- Nazwijmy ją jakoś pięknie...-szepnęła. 
Wpatrywałem się w twarz Michelle i w końcu uśmiechnąłem się.
- Heaven...- szepnąłem. 
Powtórzyła imię szeptem i przymknęła oczy.
Nagle zobaczyłem na jej twarzy ból.Głośno jęknęła i chwyciła się za brzuch. Przerażony, zerwałem się z miejsca i pobiegłem po pięlęgniarki. Natychmiast przeniosły ją na wózek i zaczęły gdzieś jechać.
- Proszę to ubrać...- podbiegła do mnie jakaś kobieta. Założyłem jakiś fartuch i maskę na twarz, idąc za nią.
- Ona rodzi tak?
Uspokoił mnie jej uśmiech.
- Tak...
Wybiegłem za nimi na korytarz i wszedłem do sali. Położyli Michelle na łóżku i okryli ja jakimś materiałem.
- Pan to mąż?- powiedziała zniecierpliwionym głosem położna. 
- T-tak...- jęknąłem, podbiegając do niej. Chwyciłem ją za rękę a ona uśmiechnęła się.
- Jaki mąż...- jęknęła.
Też się zaśmiałem i ścisnąłem mocniej jej dłoń.
- Dobrze,podamy pani znieczulenie...proszę działać według wskazówek pani doktor...- powiedziała pielęgniarka. Nie minęło półgodziny i przyszła lekarka, rozchylając jej nogi.
- 10 centymetrów, do roboty!- powiedziała.- Pani Michelle? Proszę przeć...A pan...proszę tutaj...tatuś niech patrzy..
Puściłem jej rękę i stanąłem koło niej. Byłem wręcz przerażony, tym co się właśnie dzieje. Michelle krzyczała głośno, ale nie przeraźliwie jak to nie raz jest na filmach. Była tak dzielna.
- Mocniej...- mówiła głośno lekarka. Po chwili zobaczyłem coś dziwnego.Zmrużyłem oczy.- Główka! Brawo, proszę ostatni raz...
W ciągu jednej sekundy, w pokoju rozległ się płacz dziecka. Mojego dziecka.
- Proszę, może pan przeciąć pępowinę...- przełknąłem ślinę i zobaczyłem przed sobą maleńką istotkę. 
Gdy przeciąłem ją, pielęgniarka wzięła dziecko a ja podszedłem do Michelle. Nie mogłem wydusić z siebie słowa.Pocałowałem ją w usta i oboje patrzyliśmy na kobietę, która niosła w nasza stronę dziewczynkę. Oboje w oczach mieliśmy łzy. Podała jej dziecko a ono przestało płakać. Uklęknąłem przed łóżkiem i najdelikatniej jak umiałem dotknąłem opuszkiem kciuka jej policzka.
- Aniołku...-szepnęła Michelle, przez łzy.
Objąłem ją ręką i cały czas patrzyliśmy na maleństwo.
- Masz na imię Heaven, maleńka...jak aniołek z nieba...-szepnąłem. Nie poznałem sam siebie. Nie byłem teraz Slashem. Byłem Saulem Hudsonem. Zwyczajnym człowiekiem. Byłem teraz tatą. 
- Nasza córeczka, Saul...córeczka...- szeptała Michy. Patrzyłem raz na nią raz na Heaven, czując na policzkach łzy.
Położne patrzyły się na nas, z uśmiechami na twarzach. 
- Dobra waga, chodź nie do końca odpowiednia...dla jej bezpieczeństwa powinna poleżeć jakiś tydzień w inkubatorze...ale niech się państwo nie martwią, jest zdrowa jak ryba...-uśmiechnęła się lekarka, podchodząc do nas. Spojrzała na dziewczynkę, potem na mnie.- Cały tatuś... 
Zaśmiałem się, ścierając łzy. 
- Dobrze, to pożegnamy się z nią i zaraz będzie mogła ją pani wziąć...-powiedziała Michelle. Wyszła, zostawiając nas samych. 
Maleństwo, wierciło się w ramionach swojej mamy patrząc na nas dużymi oczkami. 
- Boże, jest identyczna jak ty...- szepnęła, głaszcząc ją po główce.
- Ma twój nos...zobacz...-dotknąłem opuszkiem palca, jej nosek na co delikatnie zmarszczyła czoło. Rozczuliło nas to , a ja aż wstrzymałem oddech z zachwytu. Po chwili jednak weszła pielęgniarka i kazała oddać dziecko, bo zaraz zamykają oddział. Pocałowałem ją w czółko i po chwili zostaliśmy sami. Pomogłem Michelle wstać i po chwili zajęła sie nią jakaś położna. Kazała mi iść do baru i zostawić ja w spokoju, bo musi odpocząć. Pierwsze co zrobiłem, to podszedłem do telefonu i wykręciłem numer do domu Axla. Jako pierwsi wyszli z Mandy z wesela, więc raczej odbierze. Nie myliłem się, usłyszałem jego głos po pierwszym sygnale.
- Urodziła?- prawie krzyknął do słuchawki.
- T-tak...mam córkę, Rose...kurwa...mam córkę...- jęknąłem. 
Zaśmiał się głośno i dmuchnął powietrzem w słuchawkę.
- Chcesz żebyśmy przyjechali do szpitala?- spytał.
- Może jutro, co? Michelle teraz śpi ,a Heaven jest w inkubatorze...
- Heaven? Ale zajebiste imię...- powiedział. Gadaliśmy jeszcze przez chwilę, ale wciąż myślałem o tym by zadzwonić do Duffa. Byłem z nim teraz szczególnie zżyty, ale nie wiedziałem czy dojechali już na te swoje Hawaje.
- Axl, a Duff z Rain już są?- spytałem.
- Tak, dzwonili jakieś półgodziny temu...podać ci numer? 
Po chwili rozłączyliśmy się, a ja wybrałem do niego numer.


***


- Duff telefon !-krzyknęła Rain z pod prysznica. 
- No przecież słyszę...-powiedziałem pod nosem i podszedłem do niego, podnosząc słuchawkę.
- Halo?
- Duff...urodziła się...mam Heaven...- usłyszałem szept. Poszedłem z telefonem do łazienki i usiadłem na klapie, patrząc na kąpiącą się Rain.
- Rain! Slashowi się dziecko urodziło!- krzyknąłem, by przekrzyczeć wodę. Natychmiast wyskoczyła z pod prysznica i wyrwała mi telefon z ręki. Mogłem podziwiać jej nagie i mokre ciało.
- Michelle urodziła? Jezu Slash...gratuluję...i co wszystko w porządku, jest zdrowa?- mówiła. Przed godziną przyjechaliśmy na te rajskie wyspy. Tu jest wprost przepięknie. 
Moja żona usiadła na moich kolanach, kładąc rękę na moim karku. Obróciłem ją, tak że teraz siedziała na mnie okrakiem. Całowałem ją po szyi i próbowałem odciągnąć jej uwagę od rozmowy ze Slashem. 
Jej oddech stał się co raz szybszy i w końcu sama zaczęła mnie całować. 
- S-Saul...bo Duff się podniecił...muszę kończyć..jak wrócimy od razu przyjedziemy do szpitala zobaczyć małą Heaven...i cieszę się, że wróciliście do siebie...- nie zdążyła dokończyć, bo wyrwałem jej słuchawkę i odłożyłem ja z powrotem. Przywarła do moich ust i zaczęła się nerwowo wiercić. 
- Spokojnie, ściągnę tylko gacie...-zaśmiałem się pod nosem.Gdy to zrobiłem, dosłownie w jednej chwili wszedłem w nią gwałtownym ruchem, wywołując jej ciepły krzyk.Klapa wpijała mi się w dupę, ale to nie ważne. Nie teraz. Poruszała się w górę i w dół, głośno jęcząc.
- Chodź do łóżka...-jęknąłem.
- Nie, tu jest ciekawiej...-odpowiedziała. 
Już nic się nie odzywałem, tylko zająłem się tym, czym miałem. Kochaliśmy się przez jakieś trzy godziny, cały czas, bez przerwy. W końcu, poczułem że Rain jest co raz bardziej zmęczona więc daliśmy sobie spokój. Przed naszym domkiem, był kawałek naszej własnej plaży, a ludzi było mało więc jak najbardziej mogliśmy sobie wyjść nago, nie przejmując się niczym. Wzięliśmy jednak na siebie jakieś cuchy...to znaczy tylko ja ubrałem gacie, bo Rain narzuciła na siebie jakieś prześcieradło. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Była taka piękna.


Stąpaliśmy po wodzie, przepychając się i chlapiąc wodą. Przez przypadek, pociągnąłem za materiał i opadł na wodę, powodując że została naga. obejrzała się nerwowo, ale nie obchodziło mnie to że ktokolwiek mógłby nas tu teraz zobaczyć. Podszedłem do niej. Rozpuściłem jej, spięte włosy tak że opadły na plecy. Objąłem jej twarz dłońmi i pozwoliłem, by wtuliła się w moją klatkę piersiową.
- Tak bardzo cię kocham, Rain...- szepnąłem jej do ucha.
Uśmiechnęła się i pocałowała mnie w ramię.
- Ja ciebie też, kochanie...- odpowiedziała. Staliśmy tak chyba jeszcze przez godzinę, gdy w końcu zaszło słońce wróciliśmy do naszego domku i poszliśmy się ubrać. Całą noc siedzieliśmy na plaży. W ciemnościach, mając tylko siebie. Ciemna tafla spokojnego oceanu, mieniła się w świetle księżyca, powodując że był jeszcze piękniejszy niż w dzień. Rain siedziała w moich nogach, mając na ramionach mój sweter. Obejmowałem rękami jej ciało, czując się nie wyobrażalnie szczęśliwy. Myślałem o tym, jak jej powiedzieć że kupiłem dom. Dla nas. 
- Nie jest ci zimno?- musiałem jakoś zacząć. Pokiwała przecząco głową i  przymknęła oczy. Wziąłem głęboki oddech i popatrzyłem na nią od tyłu.
- Wiesz...bo ja..k-kupiłem nam dom...-odezwałem się. 
Uśmiechnęła się delikatnie , nic nie mówiąc. Spodziewałem się innej reakcji. Na przykład takiej, że wyciągnie tasak i będzie po mnie.
- Steven się wygadał na weselu...- cały czas się uśmiechała. Wypuściłem powietrze z ust i odchyliłem głowę do tyłu.
- Jezu, co za kretyn...- jęknąłem. 
- Tylko na niego nie krzycz, bo sama to z niego wyciągałam przez godzinę...po prostu usłyszałam twoją rozmowę ze Slashem...no i tak jakoś wyszło...- powiedziała. 
Zamilknąłem, nie wiedząc co powiedzieć.
- No przecież się nie gniewam, misiek...opowiedz mi o nim...- szepnęła. Odetchnąłem i zacząłem jej opowiadać o naszym przyszłym domu.


Ten rozdział dedykuję Starlight, bo tak sobie pomyślałam że czytasz tego bloga zupełnie od początku, a jeszcze nigdy ci go nie zadedykowałam. Tak więc, jeszcze raz dziękuję. <3

środa, 10 kwietnia 2013

Rozdział 44

 Gdy pisałam ten rozdział, chciało mi się płakać. Właściwie nie wiem dlaczego. Dziękuję za te 22 tysiące wyświetleń. Ten rozdział dedykuję RockFrąt i MMcKagan. Za to, że po prostu są. 


Los Angeles 5 lipca 1990 roku.



- Jebana wstążeczka...-syknęła Effy,  próbując przypiąć małą, satynową wstążkę w kasztanowe włosy Emily. Parsknęłam śmiechem i położyłam nogi na małą toaletkę, strącając na ziemię flakonik perfumu. Szybko go podniosłam i uniknęłam karcącego spojrzenia przyjaciółki, która pilnowała każdej, dosłownie każdej rzeczy na tym ślubie.
- Wyluzuj, Eff...jeszcze dokładnie jedna godzina...- uśmiechnęłam się i włożyłam papierosa do ust. Podłożyłam pod niego zapalniczkę i już po chwili zaciągnęłam się dymem.
- Czy tylko ja mam wrażenie, że to nie ona tylko ja biorę właśnie ślub?- jęknęła i popatrzyła w stronę żony Izziego.
- Ja tam miałam tak samo...dopóki nie zobaczyłam sukienki, która czekała na mnie na wieszaku...przez półgodziny rzygałam w kiblu...- zaśmiała się Keira i pocałowała w główkę małą Blue.
Nagle drzwi się otworzyły i stanęła w nich Mandy.
- Nigdzie nie mogłam znaleść Duffa, ale rozmawiałam ze Slashem...i generalnie to u nich pełen chillout...- usiadła na ziemi i wgryzła się w świeżo rozpoczęte jabłko.
Odwróciłam się w stronę lustra i przyjrzałam się swojemu odbiciu. Boże, ja naprawdę biorę ślub. Z nim. Z Duffem. i na dodatek poprowadzi mnie do niego Slash. Czy to nie zabawne? Kiedyś nigdy w życiu nie powiedziałabym, że tak się stanie obstawiałabym raczej zupełnie inną wersje z zamianą ról.
Od czasu tego wieczoru w domu, nie rozmawiałam o tym z Saulem ani razu. Po prostu zachowywaliśmy się tak, jakby to co między nami zaszło wcale nie miało znaczenia. Może to i dobrze? Gdybyśmy znowu zaczęli to tłumaczyć, pewnie skończyło by się to kłótnią. A tego chciałam najbardziej uniknąć. To on wpadł na pomysł by ślub odbył się właśnie tu, w Pheonix. Na ogrodzie starego domu Duffa, które stało nad maleńkim jeziorem nad którym zawsze w dzieciństwie przesiadywaliśmy.
- Rain...wszystko dobrze?- z zamyślenia wyrwał mnie głos Effy, która patrzyła na mnie z uśmiechem.
Najpierw pokiwałam głową, ale potem szybko spuściłam wzrok i z całej siły próbowałam ukryć dziwne wzruszenie.
- Jezu tylko mi nie mów, że chcesz to odwołać!- jęknęła i szybko do mnie podeszła.
- Pojebało cię?- szybko odpowiedziałam. - Po prostu...nie mogę w to uwierzyć...
Moje oczy robiły się co raz bardziej mokre.
- Nie płacz...- jej też załamał się głos, więc szybko podniosłam wzrok i zobaczyłam w jej oczach łzy.
- To ty nie płacz..-skarciłam ją i upadłam w jej ramiona, głośno szlochając. Były to łzy szczęścia, takie jedyne, niepowtarzalne.
- To tylko ślub, kobieto...to tylko ślub...-szeptała mi do ucha i cały czas śmiała się przez łzy.
W końcu oderwałyśmy się od siebie i Effy wstała, wycierając oczy z rozmytego makijażu.
- Na ślubie, będziecie płakać...teraz trzeba się skupić i zacząć działać...- powiedziała donośnym tonem Mandy i wstała z ziemi, kładąc ręce na biodra.- Rain...siadaj i przestań gadać...
Szybko spoważniałam i odwróciłam się na krześle, czekając aż zajmą się moimi włosami.
- Dobra...wszystko według planu...- mówiła do siebie Effy, rozplątując papiloty z moich włosów. Wszystkie dziewczyny, łącznie z Blue i Emily rozplątywały je i dyskutowały o tym, w jaki sposób lepiej je spiąć.
Starałam się nie skupiać na tym co robią, bo przysporzyło by mi to jeszcze więcej nerwów i stresów.
- Jezu...jak pięknie...-zachwyciła się Keira i kazała mi spojrzeć w lustro. Włosy naprawdę wyglądały zajebiście. Gęste loki opadały mi na ramiona, błyszcząc się delikatnie w promieniach światła.
Zamrugałam parokrotnie i spojrzałam na Effy.
- No to teraz się nie ruszaj, a Keira cię pomaluje...-powiedziała a ja wstrzymałam oddech i zamknęłam oczy, opierając głowę o oparcie krzesła. Po chwili  poczułam jej delikatne palce na policzkach.
Usłyszałam , że otworzyły się drzwi i ktoś wszedł do pokoju.
- I jak wam idzie?- odezwał się głos Slasha. Chciałam szybko na niego spojrzeń, ale Keira uniemożliwiła mi jakiekolwiek ruchy.
- Jak widać...- zaśmiała się Eff i gdzieś odeszła. Usłyszałam, że Saul podchodzi bliżej mnie. Chyba przyglądał się mojej twarzy.
- Jak się czujesz, Rain?- parsknął śmiechem i poczułam jego oddech na policzku.
- Powoli się denerwuję, a ty?- odpowiedziałam i otworzyłam oko, za rozkazem Keiry która zaczęła robić mi delikatne kreski eyelinerem.
- Ja to nic z porównaniem do McKagana...jak byś widziała tego pojeba w tym garniturze...- śmiał się i patrzył na mnie. Widziałam w jego oczach pewiem rodzaj zachwytu. Nie powiem, że trochę mi to schlebiało.
- Ale żyje?- zaśmiałam się.
- Ledwo co...- zawtórował mi. Usiadł na taborecie obok mnie i zapalił papierosa.- Michelle do mnie dzwoniła...
Szybko na niego spojrzałam.
- I co ?
- Nic, powiedziała że wszystko jest w porządku i że za dwa dni jedzie już do szpitala...- odpowiedział i spuścił wzrok. Przypatrzyłam się jego twarzy i zobaczyłam na jego policzkach delikatny rumieniec.
Uśmiechnęłam się pod nosem i wtedy Keira chwyciła moją głowę i mocno odwróciła ją na wprost.
- Zaraz będziesz miała te kreski, ale na dupie...- syknęła a ja nic nie odpowiedziałam tylko cały czas się uśmiechałam.
- Ale zajebiście wyglądasz...- zauważył Slash i wziął macha papierosa.
- Ty bardziej...- odburknęłam i odwróciłam głowę, bo Keira małym pędzelkiem podkreślała mi brązem policzki.
Nic już nie powiedział , tylko zapatrzył się na moją twarz z delikatnym uśmiechem. Długo patrzyliśmy sobie w oczy, ale Keira charakterystycznie chrząknęła, więc szybko odwróciłam wzrok.
Ale on nie. Cały czas czułam na sobie jego spojrzenie. Było mi z tym dziwnie.
- Popatrz w lustro...- powiedział Slash, w tym samym momencie gdy dziewczyna oderwała dłonie od mojej twarzy. Posłuchałam go i zamarłam patrząc na swoje własne odbicie. Wyglądałam zupełnie inaczej. Pierwszy raz...wyglądałam pięknie. Delikatny makijaż podkreślał rysy twarzy. Oczy, zaznaczone czarnymi kreskami i tuszem dawały hipnotyzujące spojrzenie.
- K-kurwa...-udało mi się powiedzieć. Ruszyłam się niespokojnie na krześle i uśmiechnęłam się do siebie w odbiciu.
- Mam talent...-zauważyła Keira i wzięła na ręce Blue. Chyba wyczuła dziwną atmosferę i wyszła z pokoju, zostawiając nas samych. Nikogo już nie było w pomieszczeniu. Zostaliśmy sami.
- Ale ty powiesz, że jesteś brzydka...- szepnął i zdusił papierosa w popielniczce.
- Chcesz pogadać?- spytałam cicho i odwróciłam się do niego.
Pokręcił przecząco głową i zaczął mówić.
- Bierzesz ślub, nie będę poruszał tych tematów...dobrze wiesz o co chodzi...
- No właśnie może mój ślub, jest odpowiednim czasem i miejscem?- szepnęłam.
Spojrzał mi w oczy i wypuścił powietrze z ust, opadając na oparcie krzesła.
- Niee...-nie chciał mówić, ale ja byłam uparta.
- Slash...mów...
Przymknął oczy i odchylił głowę do tyłu.
- Naprawdę...-zaczął. - Naprawdę mam wrażenie, że zjebałem każdą jedną rzecz w swoim życiu...
Zmarszczyłam brwi i skupiłam na nim wzrok.
- Żałuję każdej krzywdy którą ci wyrządziłem...i żałowałam ich jeszcze kiedy byliśmy razem...nigdy ci tego nie mówiłem, ale kochałem cię jeszcze długo po tym jak się rozstaliśmy...i przestałem...kiedy zobaczyłem was, jak na drugi dzień po tym naszym pocałunku...leżeliście w łóżku...i ty płakałaś , a on pomimo tego że wiedział, że coś zaszło między nami wtedy, w tą noc...nic nie mówił...tylko cię pocieszał...i cierpiał razem z tobą...i wtedy właśnie zdałem sobie sprawę, że nie zasługuję na ciebie Rain...w żadnym stopniu...
Z każdym jego słowem co raz bardziej zdawałam sobie sprawę jak bardzo się przede mną otworzył.
- Dlatego właśnie tak bardzo było mi źle, patrząc na was...słysząc was przez ścianę...nie zdajesz sobie sprawy, przez co ja wtedy przechodziłem...ale to była właśnie moja kara...za to co ci zrobiłem..
Badałam jego twarz wzrokiem i przetwarzałam w głowie jego słowa.
- Rain...pora na sukienkę...-do pokoju weszła niczego nie świadoma Effy, trzymając w rękach jakąś bieliznę. Nie oderwałam od niego wzroku i zamrugałam parokrotnie. On natomiast wstał i zwrócił się do mnie.
- Teraz już wiesz...- uśmiechnął się i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Patrzyłam w miejsce, gdzie przed chwilą siedział i nie mogłam się ruszyć.
- Co się dzieje?- spytała niepewnie.
- P-powiedział, że cały czas mnie kochał...- udało mi się powiedzieć.- Rozumiesz?
Effy zamarła i skupiła się na tym co powiedziałam.
- Slash?
- T-tak...- odpowiedziałam i popatrzyłam na nią dziwnie. Szybko się ocknęłam.- Dobra...teraz o tym nie myślę...chodźmy do tej przebieralni...
Popatrzyła na mnie i wzruszyła ramionami. Była zbyt przejęta, by doszło do niej to co powiedziałam. Zaprowadziła mnie do małego pokoju i moje pierwsze spojrzenie padło, na sukienkę którą wybrałam razem z nią.


Zaczęłam się rozbierać, a ona nic nie mówiąc zaczęła mi pomagać. Rozebrałam się do naga i założyłam bieliznę którą mi przyniosła. Po chwili wcisnęłam się w suknię, z całej siły próbując odwrócić myśli od Slasha.
- Jezu..-jęknęła i cofnęła się o parę kroków i zasłoniła usta dłonią.- Jak pięknie..
Odwróciłam się i popatrzyłam na siebie w lustrze.
- Słuchajcie...półgodziny...- do pomieszczenia weszła Mandy i zachłysnęła się powietrzem.
- Ale pięknie wyglądasz...on tam chyba zemdleje jak cię zobaczy...- uśmiechnęła się i podeszła do mnie, mocno mnie przytulając.
Wzięłam głęboki oddech i popatrzyłam jeszcze raz na siebie, po czym wyszłyśmy z pokoju wychodząc na korytarz. Był zupełnie pusty, więc przeszłyśmy do salonu z którego bezpośrednio wychodziło się na ogród.
Usiadłam na kanapie, ale zaraz dostałam opierdol że pogniotę sukienkę więc oparłam się o ścianę i patrzyłam przez okno, na to całe przedwsięwzięcie. Na końcu ogrodu, stało chyba z czterdzieści białych krzeseł, ozdobionych kwiatami i wstążeczkami. Między nimi, stał łuk przybrany w róże które oplatały go na całej długości. To pod nim, powiemy przysięgę. Na trawie na całej długości "ścieżki" którą miałam pokonać, by dojść do Duffa był rozłożony biały materiał, na którym leżały białe płatki róż. Tak wygląda ślub jakiś pucowatych debili, a nie gwiazdy rocka. Smutne, ale prawdziwe. Było mi cholernie zimno, prawdopodobnie z narastających we mnie nerwów. Szczerze? Jestem już posrana ze strachu. A co jak to wszystko się nie uda? Nie wiem...wypierdolę się na środku, albo Duff ucieknie spod ołtarza.
Co wtedy? Moje rozmyślenia przerwały głosy wchodzących do pokoju Axla i Izziego.
Zatrzymali na mnie wzrok i wstrzymali oddech.
- K-kurwa...Duff zemdleje na miejscu...-zaśmiał się Izzy i zapalił papierosa.
Uśmiechnęłam się do nich słabo i przełknęłam ślinę. Byli już ubrani w garnitury, a Izzy trzymał na rekach ubraną w niebieską sukienkę Blue. 
- Weź, kurwa nie pal przy dziecku...- zauważył Axl i wziął swoją córkę chrzestną na ręce.
- To że, jesteś ty całym chrzestnym nie znaczy że będziesz mi mówił co mam robić...- odpowiedział, ale pozwolił na zabranie od siebie dziecka.
- I jak sie czuje nasza panna młoda?- do pomieszczenia wszedł Steven z butelką Jacka Danielsa w dłoni.
- Steve...zamień się...-jęknęłam cicho i objęłam ramiona rekami.
- Z McKaganem? Nigdy w życiu...-zaśmiał się i wziął łyka z butelki. 
Na dworze powoli zachodziło słońce, a to znak że już nie dlugo odbędzie się ceremonia. Nie wiem, czy wszyscy goście już przyszli ale chyba tak, bo Effy nigdzie nie było. Tak bardzo chcę już do Duffa. 
- Dwadzieścia minut! Rain...idź na ten przedsionek...Slash już czeka...- nagle powiedziała Keira, biorąc Blue na ręce. Też się przebrała. Miała na sobie pudrową suknie do kostek i pięknego, koka na głowie. 
Szybko wyszłam z pokoju i udałam się wąskim korytarzem na duży hol, oddzielający nas od ogrodu. Z zewnątrz dało się słyszeć już głośne głosy, czyli to wszystko naprawdę się już zaczyna.
Slash stał koło drzwi i palił papierosa, stojąc do mnie tyłem. 
- Dziękuję , że mi to powiedziałeś...-odezwałam się, przystanąwszy obok niego. Popatrzył na mnie i uśmiechnął się szeroko.
- Nie ma sprawy...- odpowiedział. 
Wzięłam głęboki oddech i przygładziłam sukienkę, drżącymi dłońmi.
- Stresik?- spytał, cały czas się uśmiechając.
- Zaraz umrę...- odpowiedziałam cicho.
Znowu parsknął śmiechem i poprawił krawat, wyrzucając papierosa.
- Baz i Duff już tam stoją, czaisz?- powiedział.
- Zostało dwadzieścia minut...- rozglądałam się nerwowo i po chwili usłyszałam głosy dziewczyn że wchodzimy szybciej, bo wszyscy już są. Przełknęłam ślinę i jedyne co poczułam, to silna ręka Slasha, przyciągająca mnie do siebie. Chwyciłam go pod rękę i mocno ścisnęłam. 
- To tylko kilkanaście metrów...potem będzie już Duff...- szepnął mi na ucho. Effy stojąca przede mną w kremowej sukience, obejrzała się do nas i mrugnęła, prawdopodobnie powstrzymując łzy.
- Pamiętaj...ja idę pierwsza...i potem staję za tobą...- powiedziała a ja tylko pokiwałam głową. Usłyszałam nagle ten marsz. Melodia tak znana, a jednak miałam wrażenie że słyszę ją pierwszy raz. Jeszcze mocniej ścisnęłam jego ramię i po chwili otworzyły się dwuczłonowe drzwi a moim oczom ukazał się najpiękniejszy widok w moim życiu. Wstrzymałam oddech i ruszyliśmy do przodu.

***


Gdy otworzyły się drzwi, wstrzymałem oddech i poczułem, że Bach poklepał mnie po ramieniu. Zmrużyłem oczy i starałem się ją wypatrzeć, ale zasłaniały mi dziewczyny. Najpierw wyszły Blue i Emily trzymając się za rączki. Sypały z małych koszyczków płatki kwiatów. Potem wyszła Keira, Mandy, Elly. Stanęły po przeciwnej stronie łuku a ja popatrzyłem na Mandy, która tylko uśmiechnęła się do mnie. Gdy usłyszałem, główną część hymnu zobaczyłem, że wszyscy odwrócili się w stronę drzwi. Zobaczyłem, w nich moją Rain. Najpiękniejszą. Jedyną. Miałem wrażenie , że świat się zatrzymał. Wyglądała piękniej niż kiedykolwiek. Szła powoli w moją stronę, uśmiechając się delikatnie. Idący obok niej Slash uśmiechał się nieśmiało i patrzył przed siebie, przegryzając wargę. Ale nie zwracałem na niego uwagi. Nie mrugałem od czasu gdy ją zobaczyłem, więc gdy to w końcu zrobiłem oczy zeszkliły mi się delikatnie. W końcu muzyka skończyła się, a oni przystanęli. Slash przytulił ją do siebie mocno i szepnął jej coś do ucha i poszedł w moją stronę i stając za Bachem. Ten popchnął mnie delikatnie, bo stałem jak słup. Powolnym krokiem podszedłem do mojej brunetki i gdy przystanąłem obok niej, próbując przełknąć ślinę.
- Cz-cześć...-jęknęła cicho i popatrzyła mi w oczy. Nie mogłem nic zrobić, po prostu stałem i się na nią gapiłem. 
- Ekhem...proszę pana...możemy zaczynać?- odezwał się pastor i przerwał nam tą chwilę. Podałem jej rękę, a ona chwyciła ją splatając nasze dłonie w uścisku. Podeszliśmy do niego i zaczęła się ceremonia. Długie gadanie, na temat tego co to jest małżeństwo. Wszystkie dziewczyny płakały. Dosłownie. No może oprócz tych małych, bo i jedna i druga zasnęły w ramionach ich ojców. Starałem się patrzyć na księdza, ale nie mogłem bo miałem u boku najpięknięjszą kobietę na ziemi. Jej sukienka, przylegała do ciała podkreślając przy tym jej idealną figurę. Włosy, opadające na ramiona i poruszane każdym podmuchem wiatru. Nie mogę uwierzyć, że biorę z nią ślub. Że będzie już na zawsze moja.
- Panie McKagan...proszę stanąć naprzeciwko pana narzeczonej...-powiedział. Posłuchałem go i po chwili patrzyłem się wprost w jej brązowe oczy.  Chwyciłem jej dłonie i zatrzymałem w takiej pozycji. 
- Proszę powtarzać za mną słowa przysięgi...- usłyszałem i zacząłem powtarzać. Cały czas patrzyliśmy sobie w oczy, dosłownie chłonąc swoje spojrzenia. Powtarzałem za nim te słowa i w końcu musiałem powiedzieć te słowa.
- Czy ty, Michaelu McKagan bierzesz sobie tą kobietę za żonę? I ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską? Oraz, że jej nie opuścisz aż do śmierci?
Wziąłem głęboki oddech i uśmiechnąłem się. Widziałem w jej oczach łzy, więc w końcu to powiedziałem.
- T-tak...biorę...- szepnąłem, a na jej twarzy pojawiły się pojedyńcze łzy. 
- Czy ty Rain Rodriguez, bierzesz sobie tego mężczyznę na męża? I ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską? Oraz że go nie opuścisz aż do śmierci? - tym razem spytał jej. Zamrugała oczami i szepnęła.
- Tak...tak..biorę...
Poczułem się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
- Drodzy państwo...ogłaszam was..mężem i żoną...- usłyszałem te słowa i już nic po tym. Przyciągnąłem ją do siebie mocno, wpijając się w jej pełne usta. Całowaliśmy się tak mocno i łapczywie, jak nigdy. 
Wszyscy bili brawo, a my po prostu staliśmy się jednym ciałem. Czule penetrowaliśmy swoje podniebienia, tracąc oddech. W końcu oderwałem się od niej i objąłem jej twarz dłońmi, ścierając  z nich łzy. Przywarła do mnie mocno i objęła mój tułów rękami. 
- J-jesteś moja...-szepnąłem jej do ucha. Poczułem, że się uśmiecha i popatrzyła się na mnie przez łzy. 
Wtedy rozległ się znowu dźwięk marszu. Chwyciłem ją mocno na rękę i objąłem, przyciągając do siebie. Wszyscy stali i klaskali, a my uśmiechnięci szliśmy w stronę domu.  Goście zaczęli się schodzić z dworu z bukietami kwiatów i po to by złożyć nam życzenia. Najpierw Effy i Bach.
- Pamiętasz jak podglądaliśmy ją jak się przebierała na drzewem? Powiedziałeś mi, że jeszcze zobaczę że zostanie twoją żoną...- powiedział mi do ucha Bach i rzucił się na mnie, mocno mnie przytulając. 
- Rainy...naprawdę jesteśmy małżeństwami...i ty  i Duff i ja i Baz...Jezu...-Effy płakała razem z Rain, nawzajem ścierając sobie rozmyty makijaż.
- Pamiętaj Duff....zawsze możesz na mnie liczyć...rozumiesz...- mówił
Bach i po chwili wziął swoją płaczącą żonę, na bok.

- McKagany !- wydarł się Steven, rzucając się na nas obojga, tak mocno że razem z Rain styknęliśmy się głowami. - Życzę wam najbardziej gorącego i dzikiego seksu w waszym życiu, tej nocy...
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, a zaraz potem życzenia oraz przeprosiny za Adlera złożyła nam jego narzeczona Elly. 
Stanął przed nami Axl, obejmując nieśmiało Mandy. Zmierzyłem ich wzrokiem, ale nic nie powiedziałem. Mandy najpierw podeszła do Rain, a ja skupiłem się nad tym co mówi Axl.
- Duff...życzę ci...żebyś ją kochał zawsze tak jak teraz...- powiedział spokojnym tonem i nachylił się.- Zakochałem się w twojej siostrze...wybacz...
Wybuchnąłem śmiechem i poklepałem go po głowie.
- Widzę...idź już..Rose...- odepchnąłem go, cały czas się śmiejąc. 
- Braciszku...- podeszła do mnie Mandy i przytuliła się do mnie.- Kochajcie się mocno...to najważniejsze...
Uściskałem ją mocno i popchnąłem delikatnie w stronę Axla.
I wtedy stanął przed nami Slash. Popatrzył najpierw na Rain a potem na mnie. 
- Eee..no to tego...życzę szczęścia i seksu i żebyście się nie pozabijali w tym nowym...- szybko odchrząknąłem, bo o mało co by się wygadał.- Znaczy...w nowym życiu, oczywiście..
Przutulił nas i już chciał odchodzić gdy coś mu się przypomniało. 
- A..właśnie...mam coś dla was...-sięgnął do kieszeni i podał mi do ręki klucz.- Chellenger setka...ten najnowszy...
Otworzyłem usta ze zdziwienia i przyjrzałem się mu. 
- C-co?- jęknąłem.
- No nie będę wam przecież kupować zestawu sztućcy...więc macie samochód...- powiedział i mrugnął do mnie, szybko odchodząc. Był dziwny. Naprawdę dziwny.
- Rain...-usłyszałem głos jakiejś kobiety. Odwróciłem wzrok, od odchodzącego Slasha i popatrzyłem na właścicielkę owego głosu. Była identyczna jak Rain. Carolina.
Moja żona stała i patrzyła na swoją siostrę, w ogóle się nie odzywając.
- Wszystkiego najlepszego...-szepnęła i podniosła okulary, zakładając je na głowę. Cały makijaż miała rozmazany na policzkach i nadal płakała. Rain w jednej chwili rzuciła się na nią, przytulając ją z całej siły.
- Boże, ile ja na ciebie czekałam...- teraz obydwie płakały. Nie chciałem im przeszkadzać, więc  podszedłem do następnych gości.
Wszyscy życzyli mi tego samego. Dobrego seksu, żebyśmy się nie kłócili i żeby wszystko było zajebiście. 
Kątem oka patrzyłem na Rain, która rozmawiała ze swoją siostrą. Wiem ile dla niej znaczy, to że się pogodziły. Przez cały czas oszukiwała się, że jej na niej nie zależy ale wiem, że tak wcale nie było.
- Duff!- ktoś mnie zawołał i odszedłem parę kroków.


***


- Zabiezpieczaj się dziecko, żebyś nie wpadł z dziewczyną...- mówił pijany już Steven, opierając się o okno taksówki, nie chcąc nas puścić.
- Steve...zaraz odpierdoli ci nogi..cofnij się...- mówiła z siedzenia obok Rain.
- Angieeee....Angieeeeee....-śpiewał Stonesów Izzy, opierając się całym ciałem o pijaną Keirę. 
- Kochamy was...bawcie się dobrze...!- krzyczała, nie wiadomo po co. 
Cały czas nie mogłem opanować śmiechu, więc siedziałem na tym siedzeniu skręcając się na boki. 
- Jak dojedziecie, to zadzwońcie...żebym mogła spać...- powiedziała Effy, próbując przedrzeć się przez Stevena.
- Tak, ale naprawdę musimy już jechać...- śmiała się Rain.
- No to komu w drogę temu Daniels , my idziemy chlać dalej...
- Wuja! Weź mi z plaży muszelkę !- mały łeb Mickeya wychylił się zza nóg Izziego, z ogromnym wyszczerzem na twarzy.
- Nie martw się chłopie...wuja będzie miał pod opieką tylko jedną muszelkę...ale jakąś tam ci kopsnie...- śmiał się Steven, biorąc go na ręce. Stracił równowagę i runął jak długi. 
- Jezu...żyjecie?- w oddali usłyszeliśmy głos Bacha. Rain jęknęła pod nosem i z zrezygnowaniem opadła na oparcie kanapy.
- McKagan...doczekaj do hotelu...i nie w samolocie, naprawdę nie jest tam wygodnie...- nachylił się nad oknem, wsadzając do niego cały łeb. Izzy i Steven wepchnęli go do auta, tak że jego głowa była w okolicach mojego krocza, a nogi wystawały po za samochód. 
Jęknął i śmiał się, prawie się dusząc.
- Baz !- wrzasnęła Rain, gdy rzucił się na nią, a raczej na jej nogi.
Nie mogłem wsiąść oddechu, ze śmiechu. 
- Kurwa , Sebastian! Natychmiast się uspokój!- krzyczała Effy, otwierając drzwi od taksówki.
Pociągnęła go za nogę i jednym ruchem, wyciągnęła z auta.
- Proszę już jechać...kurwa, jedź pan bo tu za chwile przyjdzie reszta...- taksówkarz natychmiast zareagował i ruszył z piskiem opon.
- Prezerwatywy !!!- darł się jeszcze Steven. Machali nam na pożegnanie, a mi się nawet nie chciało. I tak widzimy się za tydzień.
Rain opadła na mnie i położyła mi głowę na ramieniu.
- Naprawdę pojebało cię z tymi Hawajami...- szepnęła.
- Możliwe...-pocałowałem ją we włosy i przymknąłem oczy, rozkoszując się jej zapachem.- Pani McKagan...
Uśmiechnęła się i po chwili urwał mi się film.







poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Rozdział 43

Jest nowy, beznadziejny rozdział. 
Enjoy, kurwa.        
Aha, no i jednak przywróciłam Going To California.
Przeczytajcie sobie, a co wam szkodzi.
Dedykuję Madzi no i RockFrąt, a co.


                                                                                                                                       

  Los Angeles 26 czerwiec 1990 rok


- Wuja...-ktoś szturchał mnie w ramię.- Obudź się...

Otworzyłem oczy i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Obok mnie leżał Slash, pochrapując cicho a nad łóżkiem stał uśmiechnięty Mickey z Emily na rękach. Postawił ją na ziemi i chwycił za rączkę.
- Cześć, młody... próbowałem jakoś się rozbudzić więc odwróciłem się na plecy i usiadłem na łóżku opierając się o ramę łóżka.
- Ciocia Rain kazała mi przyjść cię obudzić...i zobaczyć czy Slash żyje..- powiedział i przysiadł, biorąc dziewczynkę na kolana.
- Dz-dzięki...a reszta już pojechała?- spytałem.
- Tylko ciocia Effy została , bo wujek Sebastian śpi w drugim pokoju i mówi, że umiera..- mimowolnie zaśmiałem się i popatrzyłem na Slasha. Kopnąłem go nogą w łydkę, a ten otworzył jedno oko i spojrzał na mnie zaspanym wzrokiem.
- Ja pierdole...-jęknął. Mickey uśmiechnął się porozumiewawczo i zasłonił uszy Emily.
- Spokojnie, nie usłyszała...-mrugnął do mnie.
Wypuściłem powietrze z ust i zaśmiałem się, wyciągając ręce w stronę Emily.
Chłopiec podał mi ją i obszedł łóżko, kładąc się koło Slasha. Posadziłem sobie malutką dziewczynkę na brzuchu i chwyciłem jej rączki, by utrzymała równowagę. Uśmiechnęła się do mnie słodko.
- Co, maleńka?- powiedziałem do niej, delikatnie podnosząc jej rączki o góry.
- Dopse..- odpowiedziała, pokazując mi jedynego, bielutkiego ząbka.
- Tej, bo zaraz się zesrasz z tej słodkości...- usłyszałem głos Slasha i parsknięcie śmiechem, Mickeya.
Pokazałem mu środkowy palec nawet nie zaszczyciwszy go spojrzeniem.
- Wuja?- spytał chłopiec.
- Co?- spytaliśmy równocześnie ze Slashem, co wywołało nasz śmiech.
- To było akurat do Duffa, ale do ciebie też mam pytanie..- uśmiechnął się.
- Tak?
- Ten pan Axl..to będzie moim nowym tatą?- ton jego głosu, zrobił się cichy i jakby słabszy.
Odwróciłem głowę w jego stronę i zderzyłem się z wzrokiem Slasha. Co mam mu odpowiedzieć? Przecież z Rose'm to nigdy nie wiadomo.
- Wiesz...to różnie bywa..zależy co twoja mama będzie do niego czuła...
- Słyszałem jak rozmawiała z ciocią Rain..powiedziała jej, że zakochała się...co to znaczy?
Zamarłem i przyjrzałem się mu uważnie.
- T-tak powiedziała?
- No tak, ale potem szybko przerwały bo do kuchni weszła ciocia Effy..
Wymieniłem spojrzenie z Slashem i zamilkłem, wpatrując się w Emily. Mandy zakochała by się w nim w jeden wieczór? A co jak znowu jej coś zrobi?Będzie ją traktował tak jak Eff?
- Młody..wiesz..dorośli są dziwni..nie ogarniesz tego, póki sam nie dorośniesz..musisz dać mamie czas, ona sama pewnie nie wie co ma o tym mysleć..-sytuacje uratował Slash.
- Ale co to znaczy?- dalej drążył temat.- To całe zakochanie się...
- On niech ci powie, ja nie jestem w tym dobry..- parsknął śmiechem Saul.
Odwróciłem głowę w ich stronę i zmrużyłem oczy, sam w głowie próbując zdefiniować to uczucie.
- Wiesz..zakochać się to znaczy..właściwie..to...Mickey..wyobraź sobie, że masz jakąś koleżankę..spędzasz z nią dużo czasu...prawie ciągle i nagle zdajesz sobie sprawę z tego, że chcesz z nią spędzić resztę życia, nie zważając na przeszkody..ona ci się podoba, ty jej też..i w końcu to całe uczucie przeradza się w miłość...
Aż sam siebie zdziwiłem tymi słowami.
- To znaczy, że...bo..jak dzisiaj obudziłem się w nocy..to słyszałem jak ciocia Keira tak głośno mówiła, że kocha wuja Izziego...i co chwilę tak dziwnie jęczała..i ja..
Przerwał mu Slash, głośnym chrząknięciem.
-No i to jest ta miłość?- dokończył.
Chwilę pomyślałem nad tym, czy mam mu wyjawić prawdę. Ma już sześć lat, chyba powinien  wiedzieć co i owo.
- No to teraz, on ci opowie..Slash..dajesz..my słuchamy..- uśmiechnąłem się do niego.
- No dobra, widzisz mały..to o czym mówisz..to seks..- zaczął i przegryzł wargę, myśląc co dalej powiedzieć.
- C-co?
- To takie coś, co robią dorośli jak bardzo się kochają...rozumiesz, całują się, przytulają...i potem zasypiają...- odchrząknąłem głośno i wypuściłem powietrze z ust.
- Dzięki temu tu jesteś...i ja..i Duff..no i Emily też...- dokończyłem.
- To ciocia Keira teraz jest w ciąży?
- Nie, ciocia..pewnie się zabezpieczała..ale...czekaj..muszę ci dokończyć..- no i sie zaczęło. Niedzielna szkółka " U Slasha". Westchnąłem i wstałem z łózka.
Wziąłem na ręce Emily i wyszedłem z pokoju, schodząc po schodach. Z dołu dochodziły mnie odgłosy głośnej rozmowy. Wszedłem do kuchni i zobaczyłem że przy stole siedzi dwójka kobiet.
- No witamy...- uśmiechnęła się do mnie Effy. Obok niej siedziała Mandy, pijąc kawę.
Uśmiechnąłem się i obróciłem dziewczynkę tak, że opierała się plecami o moją klatkę piersiową.
Przysiadłem się do stołu i położyłem ją na kolanach.
- A gdzie Rain?- spytałem je. Spojrzały po sobie i obydwie przełknęły ślinę.
- Jest w łazience...- odpowiedziała.
- Coś się stało?
- Nie wiem...nagle wyszła i..- nie zdążyła dokończyć, bo Rain właśnie weszła do pomieszczenia z uśmiechem na twarzy.
- Cześć kochanie..- powiedziała i podeszła do mnie. Pocałowała mnie w usta i usiadła na krześle obok.
Nic nie odpowiedziałem, tylko patrzyłem na nią z boku. 
- Idę obudzić Sebastiana...- nagle odezwała się Effy. Wstała i wyszła z kuchni.
- Duff, a gdzie Mickey?- spytała moja siostra, dopijąc kawę.
- Slash kształci go seksualnie..- powiedziałem.
Rain parsknęła śmiechem i zderzyła się z moim spojrzeniem.
- Co?-Mandy zdziwiła się.
- To znaczy..teoretycznie, nie praktycznie...- poprawiłem się szybko i spuściłem wzrok na Emily.
- Duff, Axl zaprosił mnie dzisiaj do siebie na kolacje...- odezwała się po długim milczeniu Mandy. Powoli podniosłem głowę i spojrzałem na nią.
- C-co?
Przełknęła ślinę i czekała na moją dalszą reakcję.
- No, na kolację...
- Rose..zaprosił cię do swojego domu...na..kolacje?- powtórzyłem i podsadziłem Emily wyżej.
Nic nie odpowiedziała, tylko popatrzyła nie pewnie na Rain.
- Duff, wiesz że Axl nic jej nie zrobi...- powiedziała, zerkając w moją stronę. 
Głośno westchnąłem i już nic nie zdażyłem odpowiedzieć, bo do kuchni wszedł Bach.
- J-jezu...dajcie mi wody...- jęknął i podszedł lodówki. Jego włosy, były jeszcze dłuższe niż zwykle.Opadały na ramiona, zupełnie zasłaniając jego twarz. Na raz wypił całą butelkę wody i wyrzucił ją do śmietnika, siadając przy stole.


***


Popatrzyłam z boku na Duffa i przełknęłam ślinę. Boże, jak to wszystko się zmieniło. Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że to wszystko się tak potoczy. Za tydzień nasz ślub. Dokładnie za siedem dni. A potem? Będę musiała wyprowadzić się z tego domu. Tyle wspomnień. Boję się o to wszystko. Co się z nami stanie, kiedy każdy zamieszka w swoim własnym domu? 
- Rain, co jest?- spytał mnie Duff, nachylając się w moją stronę gdy Sebastian  zajął się rozmową z Effy i siedzącym na jej kolanach Castorze. Popatrzyłam w jego stronę i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Nic...- oparłam się o łokciem o stół i znowu poczułam to nieprzyjemne uczucie, z przed kilkunastu chwil. Chyba nie usłyszał, że syknęłam pod nosem.
- To co, jedziemy dzisiaj załatwiać ten transport do Pheonix? - spytał nagle Bach i całe szczęście, bo Duff zaczął patrzeć się na mnie nie pewnie. 
Mocno zacisnęłam powieki i próbowałam stłumić zawrót głowy.
- Chyba trzeba...to co pojedziesz ze mną?- odpowiedział i podsadził wyżej Emily, ale nagle zaczęła płakać. Nie mogła się uspokoić, nawet w ramionach Effy.
- Baz, zbieraj się... jedziemy...ona chce do domu pewnie...- powiedziała i ściągnęła jedną ręką ramoneskę z krzesła. Nim się obejrzeliśmy, zostaliśmy sami. No niezupełnie, bo na górze nadal był Slash, Mandy i Mickey.

-Rain, widzę że coś ci jest...- podszedł do mnie Duff podnosząc mój podbródek na wysokość swojego wzroku
-Nie a dlaczego?- muszę go zbyć nie chcę go martwić.
-Jakoś blado wyglądasz. Może pójdziesz się położyć?- zaproponował i nadal patrzył na mnie czujnie.
-Oszalałeś? Trzeba posprzątać ten chlew...- szybko odwróciłam się i włożyłam włosy za ucho.- Zawołaj resztę może nam pomogą...
Powiedziałam i cmoknęłam go w policzek, wyplątując się z jego objęć. Podeszłam do szafki i wyjęłam rolkę worków na śmieci. Obróciłam się a McKagana już nie było. Zaczęłam od największego syfu czyli od salonu. Sterta butelek zapełniła wielki wór. Ja nie wiem my to jednak na serio nie mamy dna jeśli chodzi o chlanie. Po chwili zeszła Mandy.
-Ej, czekaj pomogę ci to wynieść...- uśmiechnęła się kiedy zobaczyła że siłuję się z workiem. Zaraz wyniosłyśmy do do kontenera i wróciłyśmy.
- Wszystko w porządku, Rain?- tym razem ona spytała, gdy usiadłyśmy na kanapie w salonie.
- Nie wiem, jakoś...jakoś tak źle się czuję...- odpowiedziałam i zapaliłam papierosa.
Nie zdążyła odpowiedzieć , bo do salonu wszedł Duff i Slash, który trzymał na rękach Mickeya.
- My idziemy na piwo...a wy...tam róbcie, co mieliście...- powiedział szybko Duff, patrząc na mnie nie pewnie.
- Z Mickeyem?- spytała za mnie Mandy.
- No przecież kupimy mu cole...albo...jakieś inne gówno...- odezwał się Slash i nie czekając na naszą reakcję popchnął Duffa w stronę wyjścia i po chwili zniknęli na drzwiami.
- Wiesz, że i tak kupią mu piwo?- spytałam z uśmiechem.
- Wiem...-westchnęła.- Patologia...
Zaśmiałam się i wstałam, przytrzymując papierosa w zębach.
- Idę wyprać pościele, żebym potem miała z głowy...idź sobie usiądź na dworze...- powiedziałam do niej i chwyciłam kosz na brudne rzeczy i poszłam na górę. Najpierw weszłam do naszej sypialni i ściągnęłam z pościeli poszewki. Zrobiłam tak w każdym innym pokoju i w końcu zatrzymałam się przed drzwiami do pokoju Slasha. Zawahałam się, czy na pewno mam tam wchodzić ale w końcu otworzyłam je i weszłam do pomieszczenia.Kiedy to zrobiłam, momentalnie mnie odrzuciło. Chyba dawno tutaj nie było wietrzone. Odór fajek i alkoholu okropnie gryzie w nosie. Wstrzymałam oddech i po otwierałam wszystkie okna na oścież. Łóżko całe rozwalone. Poduszki walają cię po podłodze. Właściwie to po jego wyprowadzce tylko łóżko zostało. Zebrałam wszystkie poszewki i wrzuciłam do wiklinowego kosza. W kącie leży jego ramoneska. Rękawy wyciągnięte na drugą stronę, odpięte kieszenie...chyba w pośpiechu ją ściągał. Chwyciłam ciężki materiał. Wyciągnęłam jeden rękaw. Przy drugim zauważyłam że z wewnętrznej kieszeni wystaje jakaś fotografia. Z czystej ciekawości wyciągnęłam zgięte na pół zdjęcie. To co zobaczyłam bardzo mnie zdziwiło. Byłam na nim Ja i On. Zdjęcie to zostało zrobione na jakiejś imprezie. Pamiętam że zrobił nam je Axl. Poczułam dziwne ukłucie w brzuchu, gdy patrzyłam na to zdjęcie. Byliśmy wtedy tacy szczęśliwi.







Szybko odłożyłam zdjęcie tam gdzie było, zabrałam poszewki a kurtkę położyłam na łóżku. Nastawiłam pranie i zeszłam na dół.

***


Nie mogę spać. Znowu kurwa nie mogę spać. Jest mi tak cholernie duszno i słabo, że mam wrażenie że zaraz umrę. Duff obejmował mnie mocno od tyłu, a ja cały czas przed oczami miałam to zdjęcie. Dlaczego nosi je w kurtce? Wyswobodziłam się z jego uścisku i wyszłam z łóżka. Zeszłam po schodach i udałam się do kuchni. Wszędzie było ciemno. Spojrzałem na zegar na ścianie. Wskazówki wskazywały trzecią nad ranem. Podeszłam do kuchennego blatu i nalałam sobie wody do szklanki. 
-Nie możesz zasnąć? -nagle usłyszałam za plecami głos. Serce podskoczyło mi do gardła. Odwróciłam się i na małej kanapie w narożniku zauważyłam Slasha. 
-Slash...-jęknęłam.- W-wystraszyłeś mnie... 
-Przepraszam...- w blasku księżyca zobaczyłam jak się uśmiecha. Postanowiłam usiąść koło niego skoro i tak nie mogę zasnąć. 
-Ty też nie możesz spać?- spytałam i próbowałam znaleźć jego oczy pod buszem włosów. Cały czas w głowie mam to zdjęcie które znalazłam. 
-No tak jakby. Potrzeba wezwała.-cicho parsknął śmiechem a ja popatrzyłam na niego pytająco. Saul nagle wyciągnął przed mój nos woreczek z białym proszkiem. Ponownie na niego spojrzałam a on charakterystycznie poruszył brwiami. Przegryzłam wargę, patrząc na niego nie pewnie. 
-Oj no nie patrz się tak wiem że chcesz...- wyszeptał. 
-N-no... może troszeczkę..- uśmiechnęłam się do niego. Mulat wysypał całą zawartość na blat i uformował zgrabne kreski. Obydwoje równocześnie się schyliliśmy i wciągnęliśmy pierwszą porcję. Odchyliłam głowę do tyłu i wytarłam resztkę narkotyku spod nosa. Slash od razy wciągnął drugą kreskę więc poszłam w jego ślady. Już zapomniałam jakie to jest uczucie być w takim błogim stanie. 
Po długim milczeniu, popatrzyłam w jego stronę. 
- Pamiętasz...jak się poznaliśmy, Saul?- szepnęłam i oparłam głowę o jego ramię. 
-A Tobie co, na wspomnienia się zebrało ?- zaśmiał się. 
-No... może trochę..ale pamiętasz? 
-No pamiętam pamiętam.... Później tak od słowa do słowa od imprezy do imprezy i jakoś tak wyszło nie? -objął mnie ramieniem tak że mogłam swobodniej położyć głowę na ramieniu. Mój nos jest oddalony od jego szyi o parę milimetrów. Czuję jego perfumy zmieszane z fajkami. Kiedyś uwielbiałam ten zapach. 
-No nibt tak...- zamyśliłam się. Jego ręka nerwowo zaczęła krążyć wzdłuż mojej talii. - Slash? 
-Hmm? 
-Jak sprzątałam twój dawny pokój to w kurtce znalazłam...- zaczęłam mówić, ale mi przerwał. 
-Zdjęcie?- dokończył szybko za mnie. 
-Dlaczego je jeszcze masz? 
-Nie wiem...- podniósł głowę i szepnął mi we włosy. Podniosłam głowę na wysokość jego. Odgarnęłam loki z jego twarzy. Przez krótką chwilę milczeliśmy, wpatrując się w siebie nawzajem. Nagle...po prostu nachylił się i musnął moje usta. W cale nie protestowałam. Odwzajemniałam pocałunki, zupelnie sie w nich zatracając. Jego silna ręka, pociąnęla mnie tak, że teraz siedziałam na nim okrakiem żeby było nam wygodniej. Oplotłam ramionami jego szyję a on przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie. Po chwili całowaliśmy się tak namiętnie i zażarcie jakbyśmy mieli zaraz umrzeć. Językiem rozchylił moje warki i czule penetrował moje podniebienie. Nasze języki się splotły. Wróciły wszystkie wspomnienia, jego oddech wręcz przyprawiał mnie o dreszcze.Prawie nie czuję warg. Slash wręcz je miażdży. I mi się to podoba. Jego ręce zaczęły błądzić po moich nagich udach, plecach, brzuchu. Po chwili wpakował łapska pod koszulkę. Całowaliśmy się coraz zachłanniej już po woli brakuje mi tchu. Moje myśli się wyłączyły. Nic się nie liczyło. Tylko jego usta. Tylko jego obecność. 
-S-slash c-co my robimy?-wyszeptałam i wstałam z jego kolan. 
-Ja.. p-przepraszam Rain-wyjąkał. -To przez te prochy... 
-Nic już nie mów proszę...- przerwałam mu.- Niech to zostanie między nami - chwyciłam się za głowę i szybko wyszłam z kuchni. Po schodach aż wbiegłam do sypialni gdzie spał on. Do moich oczu napłynęły łzy. Wślizgnęłam się do łóżka jak najdalej od blondyna. Ten jednak mocno przyciągnął mnie do siebie wtulając się w moje plecy. Załkałam w poduszkę. Po moich policzkach zaczęły spływać wielkie gorzkie łzy. Trochę za głośno pociągnęłam nosem. 
-Rain?- Duff podniósł się na rękach i spojrzał na mnie. Jeszcze głośniej załkałam i mocno się w niego wtuliłam. 
-Rain, skarbie co się stało?- zapytał lekko zdziwiony i przerażony. 
- N-nic...- udało mi się powiedzieć. Po chwili oboje usłyszeliśmy głośne kroki po schodach i za raz po nich głośne trzaśnięcie drzwiami. Na ten dźwięk, drgnęłam i Duff to zauważył. Nic już nie powiedział, tylko mocno mnie do siebie przytulił. 
- Śpij, maleńka...śpij...- szepnął. Czułam na ustach smak jego ust. Czułam wszędzie jego zapach. 
On jest teraz za ścianą, tak blisko. Jezu...co ja zrobiłam?