środa, 31 lipca 2013

Rozdział 49


Dziękuję wszystkim :) Radzę wrócić do rozdziału 46, by sobie trochę przypomnieć :)

Powiedźmy, że rozdziały po nim...były przyszłością, no !
Takie wiecie, nic nie znaczące epizody.
Cieszę się, że chcecie powrotu tego opowiadania. To dla mnie naprawdę fajne, bo wiem że było dla was czymś...hmm...ważnym?

Chciałam podziękować, wszystkim którzy pod postem " informacja" w którym oznajmiłam, że kończę bloga napisali, że mam tego nie robić. Szczególnie, czytelniczce która wtedy podała sie jako Qupto Ble. Jeśli, teraz to czytasz...to dziękuję ci za najdłuższy i najpiękniejszy komentarz jaki w życiu czytałam.Naprawdę. Jeśli nie pamiętasz, tak jak ja co tam napisałaś...to wejdź na tego posta i zobacz. Oraz wszystkim anonimowym osobom, które się tam zbuntowały co do mojej OKRUTNEJ woli. 


Tak więc, mam do Was prośbę. Te osoby, które zostawiły komentarz pod ostatnim postem i chciały by to opowiadanie było kontynuowane...niech od teraz...zostawią komentarz pod każdym nowym rozdziałem. Czy ty takie trudne? To najważniejsze, wiedzieć czy wam się podoba. 

Ja pierdole, ale się rozpisałam.

Tak więc jeszcze raz dziękuję, przepraszam i zapraszam :*


PS. Zakładam stronę " Informowani" wpisujcie się, ten kto chcę :3





14 sierpnia 1990 Los Angeles
***


Słońce powoli zachodziło za horyzontem wysokich, piaszczystych wzgórz Los Angeles powodując, że wszędzie unosiły się ciepłe promienie ocieplające zatłoczone ulice.
Smog nosił się nad wysokimi budynkami, dodając jeszcze większego uroku miastu tak wielkiego formatu, tak brudnego i zniszczonego. Pełnego ludzi o krwawiących i pustych sercach. Korek ciągnący się przez brudną Melrose Ave, powoli przesuwał się dalej. Siedząc bezczynnie na miejscu pasażera, w nowym Chellengerze obserwowałam znudzonych i zmęczonych upałem ludzi, idących przed siebie. Gnających za swoim wiecznie nie poukładanym życiem. Za tym co czeka ich w swoich domach, w swoich pracach, głowach. Czy ja też jestem tak bardzo zagubiona jak ci ludzie? Czy ja też nie wiem, czego tak naprawdę chcę i czy jestem szczęśliwa? Nie znam odpowiedzi i choć błyszcząca na moim palcu złota obrączka, wskazuje na to, że tak jest...nie do końca w to wierzę. Czy sama jestem sobie winna, a może czy wreszcie zasługuję na tą wiedzę? 
- Co tak nic nie mówisz?- z zamyślenia wyrwał mnie głos mojego męża, który równie znudzony jak ja opierał obie dłonie na kierownicy i patrzył przez przednią szybę na stojącego przed maską starego forda, który powoli przesuwał się do przodu. Ociężale odwróciłam głowę w jego stronę i spojrzałam wprost w jego wyczekujące oczy. 
- Myślę.- odparłam i westchnęłam ciężko, opierając łokieć o kokpit okna. 
- O czym?- spytał. Jego oczy wpatrywały się we mnie z tym błyskiem w oku jakim zawsze obdarza mnie gdy tylko na mnie spojrzy. Ten charakterystyczny blask a jego spojrzeniu widziałam już gdy byłam małą dziewczynką. Kiedy nie wiedziałam nic o tym czym jest miłość, ani jakiekolwiek uczucie. 
- Ogólnie.- uśmiechnęłam się i odwróciłam wzrok, znowu zerkając na ulicę. Nie wyraziłam żadnej chęci rozmowy, więc on też szybko się zniechęcił. Włożył do radia małą kasetę i już po chwili głos Roberta Planta obił się o moje uszy, nie pozwalając mi na nic innego jak tylko zamknięcie oczu i wsłuchanie się w jego nieziemski głos. Opowiadający tak dobrze, o emocjach. O uczuciach. O miłości. Auto powoli ruszyło do przodu, zostawiając za sobą kłęby dymu. Popatrzyłam na niego z boku i zawiesiłam wzrok. Śpiewał pod nosem słowa piosenki i mrużył oczy, w skupieniu patrząc na drogę. 
- Duff...-zaczęłam i poczekałam aż na mnie spojrzy.Odwrócił wzrok w moją stronę po czym znowu spojrzał przed siebie.
- Hmm?
- Jak bardzo mnie kochasz?- spytałam cicho, opierając głowę o oparcie fotela. Rzucił mi zdziwione spojrzenie i przegryzł wargę.
- Co to za pytanie?- odparł rozbawiony.
- Nie ma w tym nic śmiesznego.- powiedziałam. Zamilkł i zamrugał parokrotnie.Trochę zbiłam go z pantałyku.
- Przecież wiesz, jak cię kocham.- odezwał się po krótkiej ciszy.- Najmocniej jak tylko potrafię.
Mimowolnie uśmiechnęłam się i splotłam palce, na kolanach.
- A...a według ciebie...jestem ł-ładna?- palnęłam i poczułam na policzkach delikatny rumieniec.Popatrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami i parsknął śmiechem, skręcając przy tym w Hollywood Blvd. 
- Rain, proszę cię.- jęknął.- Przecież jesteśmy miesiąc po ślubie.
Pokręciłam głową i nerwowo zamrugałam.
- Odpowiedz.- szepnęłam, czując że nadszedł właśnie moment prawdy. Przecież muszę powiedzieć mu o ciąży. O tym, że noszę w brzuchu jego dwumiesięczne dziecko. Małą, fasolkę o której do dzisiaj nie wie. 
Samochód znowu stanął w korku, więc mógł spojrzeć na mnie w skupieniu.
- Przerażasz mnie.- powiedział. 
- Ja siebie też, ale chciałabym żebyś mi odpowiedział.
Westchnął i położył dłoń na moim udzie.
- Kochanie moje...-zaczął.- Jesteś piękna i wiem, że sama wiesz o tym bardzo dobrze. Mówię ci to codziennie, ale ty nadal mi nie wierzysz...jesteś moją żoną, którą kocham...
Przerwałam mu zamknięciem oczu. 
- Będziesz mnie kochał nawet wtedy gdy...gdy...nie będę już taka jaka jestem teraz?- spytałam i poczułam, że jego ręka drgnęła. Długo nic nie mówił, lecz nagle poczułam że ujmuje mój podbródek i ciągnie go do góry. Nasze spojrzenia wbiły się w siebie.
- Miesiąc temu wypowiadałem pewne słowa.- szepnął.- Trzymałem cię za rękę i mówiłem że biorę sobie ciebie za żonę i ślubuję ci miłość...-przerwał.- Wierność i uczciwość małżeńską...
Zamilkł na chwilę.
- I, że cię nie opuszczę...-wyszeptał.- Aż do śmierci.
Otworzyłam usta by coś powiedzieć, ale mi przerwał.
- Wtedy cię pocałowałem i spojrzałem na ciebie, nie mogąc wierzyć w to jak wielkim jestem szczęściarzem.- mówił.- Że taka kobieta jak ty, wybrała właśnie mnie...że to ze mną chce dzielić życie, ze mną chce iść dalej...powiedziałem sobie wtedy, że gdybym cię stracił...straciłbym także siebie.
Ktoś zatrąbił kilkakrotnie i krzyknął jakieś przekleństwo. Oderwał się ode mnie i wrócił do kierownicy, ruszając dalej.
- Będę cię kochał niezależnie od twojego wyglądu, od tego ile będziesz miała lat...bo tkwimy w tym gównie razem, rozumiesz?- dokończył. 
To mi wystarczyło. Wystarczyło by nie wydukać nic, o tym że pewnie zmienił by zdanie gdybym mu powiedziała o ciąży.
Nie mogłam się odezwać. W gardle tkwiły mi słowa, które powinnam teraz wypowiedzieć. Które kobieta musi powiedzieć swojemu mężowi. 
- Wzruszyłem się.- zauważył Duff, gdy zaparkował pod garażem naszego zupełnie nowego domu.Wyciągnął kluczyki ze stacyjki i otworzył drzwi wychodząc za zewnątrz. Zrobiłam to samo, ówcześnie upewniając się, że bluza zasłania dobrze brzuch. Obszedł samochód i chwycił mnie za rękę, splatając nasze dłonie w uścisku. Poszliśmy w stronę wejścia, do budynku.Minęliśmy duży basen i już po chwili staliśmy pod drzwiami wejściowymi. 


Spojrzałam na małe schody koło tarasu, na których siedziała Effy. 
- Eff?- zdziwiłam się i puściłam dłoń blondyna.- Co ty tu robisz?
Podniosła głowę i spojrzała na nas, wstając.
- Eee...b-bo...chciałam was odwiedzić.- bąknęła. Już wiedziałam o co chodzi więc spojrzałam na nią przenikliwie. Odwróciła głowę w drugą stronę i przełknęła ślinę.- No...dobra...bo znów mnie wkurwił.
Obaj z Duffem spojrzeliśmy po sobie i wymieniliśmy spojrzenia.
- Chodź, kobieto...- westchnęłam i wyciągnęłam rękę w jej stronę. Chwyciła torebkę i przeklinając pod nosem weszła ze mną do ciepłego holu. Duff kiwnął na mnie głową, więc podeszłam do niego cicho.
- Będę na górze...muszę trochę popracować...- powiedział i pocałował mnie w czoło.- Pamiętaj o tym co ci powiedziałem.
Uśmiechnęłam się i rozeszliśmy się w swoje strony.Poszłyśmy z Effy do kuchni, ona usiadła na blacie a ja zaczęłam przygotowywać kawe.
- No to mów, co się znowu stało.- powiedziałam, nalewając wody do czajnika. 
Westchnęła głośno i chwyciła w dłoń stojące obok jabłko i zaczęła się nim bawić.
- Nie pomaga mi przy dzieciach...w ogóle...- odparła.- Jestem już zmęczona tym wiecznym krzykiem, hałasem i kłótniami tych...tych...bachorów...
Odwróciłam się w jej stronę i zobaczyłam, że schowała twarz w dłoniach, po cichu wybuchając płaczem. Effy jest dobrą matką. Wiem, że kocha swoje dzieci. Jest po prostu zmęczona.Cholernie zmęczona życiem. Podeszłam do niej i ściągnęłam ją z blatu tak, że wylądowała w moich ramionach. Jej łzy spływały po mojej szyi, ale nic nie mogłam zrobić.
- Kochanie...-szepnęłam jej do cha, głaszcząc dłonią, unoszące się od płaczu plecy.- Co się dzieje, co?
Nadal płakała, a ja nie mogłam jej uspokoić. 
- Jesteś świetna, we wszystkim co robisz...masz Bacha, który cię kocha, Castora, Emily...masz mnie, Duffa...czasem jest ciężko...ale...ale..
- Sebastian kogoś ma.
Jej słowa odbiły się w mojej głowie, niemiłosiernie mocno. Jakby ktoś uderzył mnie czymś ciężkim w głowę. 
Podniosła się i zaczęła wycierać sobie łzy z policzków.
- Znalazłam...w jego spodniach jakąś wizytówkę...myślałam, że to z pracy, czy coś...ale wypadła mi...i z tyłu był numer...i...z resztą sama zobacz.
Oderwała się ode mnie i sięgnęła po torebkę, wyciągając z niej kremową małą karteczkę.
- "Było cudownie, jak nigdy...z resztą już ci to powtarzałam...zadzwoń, czekam."- przeczytałam na głos.- "Twoja Betty"
Nogi ugięły się pode mną. Podniosłam głowę i zderzyłam się z jej spojrzeniem.
- To było w jego spodniach?- spytałam cicho.
Pokiwała głową i pociągnęła nosem. Odeszłam pare kroków do tyłu i oparłam się o blat na przeciwko. Zasłoniłam dłonią usta i zacząłam intensywnie myśleć.
- A może to nie jego?- powiedziałam.- Pewna na sto procent, nie możesz być.
Popatrzyła na mnie jak na idiotkę.
- Rain, błagam cię.-szepnęła. 
Zaparzyłam szybko kawę i usiadłyśmy przy kuchennym stole.
- Jeszcze raz.- powiedziałam.- Skupmy się. 
Dziewczyna westchnęła głośno.
- Jak się ostatnio zachowywał?
- Jak idiota.- odparła.- Cały czas pracował, nie zajmował się dziećmi, wracał późno, nie patrzył na mnie, ignorował...nie kochaliśmy się już chyba dwa miesiące.
Zakrztusiłam się kawą, chcąc nie chcąc. Spuściła wzrok i wbiła go w filiżankę.
- Przepraszam..ale...ile?- spytałam, nachylając się w jej stronę.
- Dwa miesiące...-szepnęła.
- Ale dlaczego, Eff? Przecież, to podstawa...-powiedziałam, sciszając głos.
Na jej policzkach, znowu pojawiły się łzy.
- B-bo...on mi...on mi powiedział...że już mu się nie podobam...- schowała twarz w dłoniach i wybuchnęła płaczem. No to koniec. Wstałam z miejsca i pociągnęłam ją do góry, mocno przytulając. - Że...zmieniłam się po porodzie...i że on...nie umie mnie zaakceptować, z rozstępami na brzuchu...po jebanej ciąży bliźniaczej...w którą zaszłam tylko dzięki niemu...- płakała tak głośno, że moje uspokajanie nic nie dało. 
- Skurwysyn...- szepnęłam pod nosem i pociągnęłam ją na kanapę.

W ten sam dzień, późnym wieczorem...


- Dasz radę? Napewno?- stałam w drzwiach, patrząc jak Effy ubiera na siebie ramoneskę.
- Dam.- powiedziała cicho.
- Pamiętaj, co ci mówiłam...na razie udajesz, że wszystko jest dobrze...jutro do ciebie zadzwonie i powiem ci plan...pogadam z Duffem...i...
- Nie błagam, nie mów mu nic...- spojrzała na mnie błagalnie.
- Ale...ale...-nie pozwoliła mi dojść do słowa.
- Rain, proszę.- powiedziała i podeszła do mnie, całując mnie w policzek.- Jadę.
Nawet nie czekała na moją reakcję i wyszła z domu, zamykając za sobą drzwi.
Poczułam narastające we mnie zmęczenie, więc udałam się na górę. Poszłam do łazienki, wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w piżamę. Weszłam do małego studia, w którym nadal siedział Duff. Podeszłam do niego od tyłu i objęłam jego szyję rękami, całując we włosy.
- Co ona się tak darła?- spytał, w skupieniu patrząc na jakiś mały ekranik.
Westchnęłam i wyprostowałam się.
- Chodź już, spać...może ci opowiem...-obrócił się na obrotowym krześle i spojrzał na moją twarz z troską.
- Ledwo stoisz, idź już...ja zaraz przyjdę.- powiedział i wyłączył monitor, wstając z miejsca. Chwycił mnie za rękę i zgasił światło, zamykając za sobą drzwi. 
- Idę na dół, włączyć alarmy...kładź się.- szepnął mi do ucha a ja posłusznie poszłam do sypialni, kładąc się do zimnego łóżka. Zawinęłam się w kołdrę i położyłam się na boku, wciąż myśląc o Effy. Duff poszedł do łazienki na dole, dopiero po pół godzinie usłyszałam jego kroki na schodach. Wszedł do pokoju i zamknął drzwi. Odsunął kołdrę i wszedł pod nią. O nos obił mi się zapach jego perfum, tak intensywny jakby właśnie się nim wypsikał. Od razu, przysunął się  blisko mnie, przyciągając ręką moje zmarznięte ciało. Położył głowę na moich włosach i westchnął głęboko. 
Długo milczeliśmy, ale w końcu odezwał się.
- Zdradza ją.- szepnął.- Baz, Effy.
Drgnęłam i odwróciłam głowę w jego stronę.
- Serio?- udałam, że nic nie wiem.
- Powiedział mi, że najebał się w klubie i po prostu jakąś zaliczył.- na te słowa wstrzymałam oddech. - Teraz nie daje mu spokoju i wydzwania do niego codziennie. 
Oddychaliśmy spokojnie, mocno w siebie wtuleni. 
- Powiedział mi też...że...że Effy, bardzo się zmieniła i używam tutaj najgrzeczniejszego słowa.- dodał.- Boże, co mu odjebało?
Chwyciłam jego dłoń i splotłam ją z moją, tak że teraz spoczywały na moim brzuchu.
- Jak mógł tak po prostu...zdradzić ją...bo...bo...już mu się nie podoba?- mówił.- To jakiś absurd, ja nie wiem...nie pojmuję tego...
- Co ona teraz zrobi?-szepnęłam.
- Nie mam pojęcia.
Zapadła cisza, ale oboje nie mogliśmy zasnąć. 
- Rain?- usłyszałam jego głos.
- Hmm?
- To o to ci chodziło, prawda?- szepnął. - O to czy nie znudzisz mi się jak urodzisz dziecko.
Nic nie odpowiedziałam, tylko obróciłam się cała i spojrzałam w ciemności na jego zdezorientowaną twarz.
- Tak.- powiedziałam.- Ale, już wiem że nie.
I wtuliłam się w jego klatkę piersiową, kładąc głowę na sercu. Pocałował mnie w włosy i westchnął, dmuchając powietrzem w moją twarz.
- Dobranoc, kochanie.- szepnęłam, zasypiając.
Długo nic nie mówił, po czym szepnął.
- Pamiętaj, że jesteśmy razem...nie ma nas osobno...zawsze razem. 
- Zawsze.- powiedziałam.
- Śpij, do jutra.-pocałował mnie w czoło i po chwili zasnęłam.




-






poniedziałek, 29 lipca 2013

TA DAM !


TA DAM !

Mam ogromną niespodziankę dla wszystkich czytelników Just a little patience.
Otóż ja, Rain pragnę osobiście wszystkich przeprosić za to, że się poddałam i że przestałam go pisać.
Więc jeśli znajdzie się...ktoś...ktokolwiek, to jeszcze chciałby czytać kolejne rozdziały o życiu Rain i Duffa, to dajcie mi znać.
Nawet te anonimowe osoby.
Wiecie, to nic was nie kosztuje a ja przynajmniej będę wiedzieć, że nie wrócę na marne. 

PS. Choć nikt mnie do tego nie namawiał, to chciałam podziękować Liz bo jej to trzeba dziękować nawet jak  nie ma za co, Madzi która niby czyta niby nie ale i tak jej dziękuję i Vicky, która teraz jest Nope. Wróciłaś z Please take me home...więc dało mi to do myślenia.Dzięki na inspirację :*

Tak więc jeszcze raz proszę, jeśli chcecie to napiszcie. Wszystko zależy od Was.

Dałam czerwoną czcionkę, żeby było że to takie ważne xd