środa, 16 października 2013

Rozdział 57



Tak więc, dokładnie dzisiaj mija rok od założenia 
bloga. Wiele się w tym czasie działo, w moim życiu jak i w blogu...dziękuję za te prawie 40 tysięcy wyświetleń, Wasze komentarze i wsparcie :) Kocham Was, ludzie <3
Ten rozdział dedykuję Maggy, bo jej szatański plan nie długo zostanie wpleciony w fabułę !
Dodam jeszcze tylko, że to ostatnie takie przyjemne rozdziały. Cieszcie się, póki dają hahaha :D



***

"Patrzyliśmy poprzez żar spalonych mostów, migoczący za nami,
marząc o tym, jak zielono było po drugiej stronie.
Kroki skierowane naprzód, lecz wracały przez sen,
ciągnięte siłą jakiegoś wewnętrznego pływu."


Ten głos.Słyszałam go już wiele razy.Zawsze tak sama działał na moją podświadomość. Zawsze wzbudzał takie same emocje. Takie same odczucia. Głos Davida Gilmour'a, był moim przyjacielem. Zawsze otulał mnie do snu, przykrywał kołdrą aż po same uszy, był przy mnie gdy się budziłam i gdy zasypiałam.Dorastałam z Pink Floydem grającym w starym gramofonie, który choć niszczył dźwięk i tłumił onieśmielający głos Davida...działał na mnie tak samo. Dłoń spoczywała mi na moim brzuchu, opuszkami palców delikatnie go gładząc. Tak mało brakowało, skarbie. Pomyślałam sobie, marszcząc brwi. Moje maleństwo, było zagrożone tylko i wyłącznie z własnej winy.Nasze maleństwo. Wraz z tym spojrzeniem, płyta przewinęła się z High Hopes, na One Metallici.
- To składanka?- szepnęłam, patrząc  boku na jego skupioną twarz. Wyraźnie o czymś myślał. Przegryzał wargę i zaciskał palce na kierownicy.
- Tak, zgrałem ją dla ciebie.- odparł, ale nie popatrzył na mnie. Kiwnęłam głową i wsłuchałam się, tym razem w głos Hetfielda. Nie pamiętam absolutnie nic,nie wiem czy to jawa czy sen, w głębi mnie narasta krzyk, lecz powstrzymuje mnie ta potworna cisza. Nie mogę ubrać w słowa tego, jak bardzo te słowa odzwierciedlają moje myśli.Piosenka zaczęła przechodzić na tą "cięższą stronę". Gitary wydawały z siebie krótkie, ostre dźwięki łącząc się z perkusją Larsa, idealnie wypełniając tą pełną agresji i wilczą nutę. Tak na prawdę dobrze wiem, że to ukryte wołanie o pomoc. Świat już przeminął, zostałem sam.Boże, dopomóż mi.Wstrzymuję oddech pragnąc śmierci
Błagam cię Boże, dopomóż mi.
- Pojedziemy najpierw po psa, a potem od razu do domu, dobrze?- odezwał się po jakimś czasie, gdy muzyka ucichła, a moim uszom dobiegł głos Roberta Planta. O nie, tylko nie teraz. Led Zeppelin to chyba nie najlepsze rozwiązanie, w takim momencie.
- Poczekam w samochodzie.- szepnęłam i po chwili blondyn zatrzymał auto pod domem Effy. Otworzył drzwi i wyszedł, ale za nim je zamknął ruszyłam się nie spokojnie. 
- D-Duff...-zawołałam za nim. Udało się, nachylił się przez okno i popatrzył na mnie pytająco.- Kocham cię.
-Chyba nie muszę odpowiadać, prawda?- uśmiechnął się i odszedł w stronę budynku. To The Rainy Song, z płyty Houses of the Holy. Zawsze gdy tylko wypowiadał słowo "Rainy" miałam wrażenie, że mówił o mnie i to w tej piosence kochałam. Choć Plant opowiadał o deszczu ja i tak wyobrażałam sobie , że moje imię ma coś z tym wspólnego. Właśnie z nim. Z Robertem. Boże, jaka byłam głupia.Szepczę do siebie i patrzę jak drzwi się otwierają i po chwili staje w nich Effy Nie widzę jej dokładnie, bo blondyn i skaczący Hazer mi ją zasłania, więc szybko rezygnuję i opieram głowę o szybę, wsłuchując się w odgłosy cichej gitary, grającej po za głosem Planta. Jestem zmęczona, tak bardzo jak chyba nigdy w życiu. pomimo tego, że przecież przez te dwa dni spałam. A co było tego przyczyną? Do dziś nie wiem i podejrzewam, że lekarze także.Najważniejsze, że żyje twoje dziecko.Powtarzam sobie już setny raz.Duff wraca i kładzie Hazera na tylnym siedzeniu i wraca, siadając na kierownicą i już po chwili jesteśmy w drodze.
- Cześć, piesku.- głaszczę go za uchem, przez fotel , bo nie mam siły się odwrócić. 
Mijają minuty a z głośników dobiega mnie tym razem początek One, U2. Wsłuchujemy się w tekst obydwoje i wiem, że on także o mnie teraz myśli. Jedna miłość,jedno życie, kiedy potrzebujemy tego samego.Noc, miłość, musimy czuć ją oboje,ona minie... Jeśli jej nie pielęgnujesz
- Jeśli jej nie pielęgnujesz.- powtórzyliśmy za Bonem oboje i uśmiechnęliśmy się, odwracając głowy w swoją stronę. 
-Jesteśmy jednym...-mówiłam wraz z wokalistą, wpatrując się w jego oczy.
-Lecz nie tym samym.- dokończył.
-Musimy wspierać się nawzajem...- szepnęłam i wygięłam się, kładąc głowę na jego ramieniu.
-Wspierać nawzajem...wspierać nawzajem...-mówił, wraz z Bonem i zdałam sobie sprawę z tego, że zatrzymuje samochód. Nerwowo podniosłam głowę i spojrzałam na niego.

- Co ty robisz?- spytałam. 
Wyciągnął kluczyki ze stacyjki i pokręcił głową śmiejąc się.
- Nie bój się.- zaśmiał się.- Chcę ci tylko coś pokazać...
Wyszedł z samochodu, obchodząc go i otwierając także moje. Posłusznie wyszłam na dość chłodne, noce powietrze.Rozejrzałam się i zdałam sobie sprawę z tego, że stoimy na ulicy Walter St. To ta ulica. Prawie natychmiast zauważyłam ten dom.
Patrzyłam na niego jak osłupiała. 
- Nie stój tak, bo zimno...chodź...- chwycił mnie za rękę i pociągnął pod płot. Nic się nie zmieniło, ten sam syf jaki był jest nadal. Ktoś wymienił drzwi i wstawił poręcz do schodów. Powoli otworzył furtkę i popchnął ją do przodu.
- Duff!- pisnęłam, odciągając go.- Ktoś tu teraz mieszka...nie możesz...
- Uwierz mi mogę...-nie patrząc na mnie wciągnął mnie na podwórko. Wiedziałam, że idzie do tego drzewa. Pamiętał.- Spędziłem tu najlepsze lata mojego życia i to pod tym drzewem cię straciłem, na rzecz tego jebanego chuja z lokami...
Parsknęłam śmiechem i rozejrzałam się nerwowo i po chwili stanęliśmy pod dość starą akacją, której nie wiły się długo nad naszymi głowami.
- Wiesz jak często jeździ tu policja...spierdalajmy za nim...- nie zdążyłam nic powiedzieć po szarpnął delikatnie moim ciałem i wskazał na coś palcem, Podążyłam jego wzrokiem i wbiłam spojrzenie w wyryte, zupełnie krzywo i nie czytelnie " R+D" I na dole małe serduszko, przebite strzałą. Odchodziły od niego takie jakby promienie. Zmarszczyłam brwi. 
- To...-wskazał na promienie.- Trochę mi nie wyszło...to miała być krew...że wiesz, że moje serce krwawi po tym jak zaczęłaś z nim...ee...nie wiem, sypiać?
Dotknęłam opuszkami palca literek i poczułam w sercu takie przyjemne ciepło.
-Który to był rok?- szepnęłam.
- Czwarty września, osiemdziesiąty szósty.- odparł jakby szorstko. Jejku, nawet pamięta datę. Zmarszczył zabawnie brwi, jakby sobie coś przypominał.- Poszedłem wtedy do jakiegos dilera..i naćpałem się jak messershmitt...
- Pamiętam...-mruknęłam, powoli zaczynając sobie przypominać.- Szukałam cię, bo Steven mi powiedział, że...coś się chyba tobie stało...znalazłam cię w tej...
- W tej opuszczonej fabryce Marlboro...- dokończył za mnie.
- Slash był na mnie zły...-powiedziałam.- Nie rozumiałam jak mógł tak mówić...przecież byłeś moim bratem, moim przyjacielem...moim wszystkim...
Uśmiechnął się do mnie słabo po czym oparł się o pień.
- Szłam po ulicach...i płakałam, wiesz?- nigdy w życiu nie opowiadałam mu tylu rzeczy.
Patrzył na mnie w skupieniu i co chwile zerkał na moje usta. 
- Wiem.- szepnął.-Potem...jakoś doczepił się Sixx z Motley Crue...i widziałem jak na ciebie patrzył....choć byłem naćpany...to jeszcze bardziej mnie dobiło.
- I jak...potem...-zaczęłam mówić i wiedziałam że on już wie o co mi chodzi.Przybliżałam się do niego powolutku.- Pamiętasz te napięcie między nami? Te iskry...jakby takie...
-Takie przyciąganie...pamiętam to do dzisiaj...- byłam co raz bliżej.
- Położyłam ci ręce...-powtarzałam tę czynność, razem z moimi słowami.- O tutaj...i podniosłam się na palcach...
- I poczułem twój oddech w ustach...-nasze twarze są co raz bliżej.
- Objęłam twoją twarz rękami...-jak powiedziałam tak zrobiłam.- I zapomniałam o Slashu...
- I..wtedy pocałowałem cię...- szepnął i jego usta w tym momencie musnęły moje i przeszedł nas ten sam dreszcz co wtedy. Ta chwila była czymś cudownym i teraz przeżywam dokładnie to samo. Powoli poczułam, że wsuwa mój język do środka.Jego ręce zaciskają się wokół mojego ciała. Przyciągają mnie do siebie. O tak, jestem w domu.Teraz ja angażuję mój język i czuję to znajome uczucie, w dole brzucha. Ten pocałunek jest taki jak wtedy. Te same emocje, myśli...ta sama miłość.Dobra, bądźmy szczerzy...wtedy to nie był pocałunek...my się po prostu pieprzyliśmy językami. Ale teraz...jest nie co bardzie delikatnie i tak...czuję się tak, jakby on za tym tęsknił. W końcu odrywam się, czując na twarzy gorące wypieki. Jego oczy są jakby czarne a zapalony w środku lont nie gaśnie i widzę jak podpala także mnie.Przełykam ślinę i mrugam, próbując się opanować.
- Myślę, że oboje teraz powinniśmy...-zaczął, ale przerwałam mu w połowie zdania.
-Pieprzyć się.- dokończyłam za niego. Uśmiechnął się i ten uśmiech był właśnie taki, jaki kochałam. Pełen pożądania, podniecenia i miłości.
- Na masce samochodu...albo pod prysznicem...albo...-mruczał i pocałował mnie znowu.
- Eee...przepraszam...ale nie za bardzo wiem, co państwo robią w moim domu...
Podskoczyłam i wtuliłam się instynktownie w jego ciało. Odwróciliśmy się i zobaczyłam jakiegoś młodego chłopaka.
- Sory...- powiedział Duff.- Chciałem tylko...
Wytrzeszczył oczy, gdy zobaczył jego twarz w całości.
- Duff McKagan z Guns N' Roses?- powiedział z zachwytem.- Możesz tu nawet zamieszkać...
Zaśmiałam się i włożyłam ręce pod jego kurtkę. Wiem, że był zniecierpliwiony. Widziałam to w jego oczach...bawiło mnie to trochę.
- Mieszkaliśmy tu kiedyś i wiesz...po prostu dużo wspomnień...-tłumaczył się blondyn.
- Mamy po was w takim razie parę rzeczy...jedno zdjęcie...chyba nawet pani na nim jest...kilka kubków z kuchni i w jednym pokoju znaleźliśmy kostki do gitary...nie wiem...to może wejdźcie...
- Daj mi tylko to zdjęcie, a resztę sobie weź...albo wyjeb...-powiedział do niego i ruszył w jego stronę ciągnąc mnie za rekę. 
- Nawet te kostki?- spytał z zachwytem i zaprosił nas do środka. Naprawdę nic się nie zmieniło. 
- Tak, co mi po tych kostkach...-machnął ręką, a chłopak wbiegł na górę i po chwili zaraz z nich zszedł niosąc w ręku zdjęcie. Spojrzeliśmy na nie z Duffem i zobaczyłam na nim siebie.
- Kurwa, szukałem tego zdjęcia wszędzie...-jęknął i szybko je wziął chowając do kieszeni kurtki.- Tak czy inaczej dzięki stary i sory za wtargnięcie...
Wyszliśmy wchodząc do samochodu. Hazer spał sobie spokojnie i nawet na nas nie spojrzał. Znowu zaczęła lecieć muzyka, ale tym razem blondyn szybko ją wyłączył. 
- Skąd masz to zdjęcie? Mam na nim chyba z dwadzieścia lat...-zapytałam, kładąc dłoń na jego kolanie. 
- Już nie pamiętam...ale jest śliczne.- powiedział. Zwróciłam uwagę na to jak szybko jedzie.
- Do czego się tak spieszysz?- spytałam zdziwiona.
- Jak to do czego? Do ciebie...-odparł a ja ze śmiechem opadłam na kanapę i zatopiłam się  wspomnieniach z przeszłości.





sobota, 12 października 2013

Rozdział 56

Od razu mówię, że nie chciałam tym rozdziałem urazić czyjejś wiary, lub po prostu osoby. Jest to moja całkowita inwencja twórcza, zupełnie nie związana z moimi wartościami, lub kogokolwiek. 
Jeśli ktoś...po prostu nie chce czytać, niech nie czyta.


***
Dwa dni później...



- Wie pan może, co było spowodowane tak nagłym spadkiem ciśnienia? Nie wiem…może pani Rain nic nie jadła, albo nie piła…może coś ją zdenerwowało? -spytał mnie lekarz, w średnim wieku. Przyjrzałem się jego twarzy. Jego zmarszczkom, delikatnym kropelkom potu na łysej głowie i na wpatrujące się we mnie, nic nie rozumiejące oczy. A co ty tak naprawdę o niej wiesz? Co wiesz… o nas? O mnie i o niej? Jesteś tylko lekarzem i robisz to co musisz, wiem. Ale do diabła przestań w kółko zadawać te same pytania, co tamci. Nie wiem co się stało. Nie wiem dlaczego ,tak się stało ani co było samym środkiem tego całego zamieszania. Nie wiem nic, na ten moment. Nie mogę nawet w pełni powiedzieć, że jest tam bezpieczna. Obok mnie stał Slash, nerwowo skubiąc wargę i zerkając ukratkiem na swoją nową dziewczynę, dlaczego tu jest? Znowu nie wiem. Szukam w głowie odpowiedzi, dlaczego moja żona w ogóle tutaj trafiła? Co takiego mogło się stać, że zareagowała w taki a nie inny sposób. Boję się. Boję się tak, jak chyba nigdy się nie bałem. Strach mnie paraliżuje od środka. Oplata moje serce i powoduje ból. I dziwny rodzaj tęsknoty za normalnością. Po raz kolejny mrugam oczami i wpatruję się tępo w niebieskie tęczówki lekarza. Otwieram usta, tak jakbym chciał coś powiedzieć…ale tak naprawdę nie mam co i ponownie je zamykam.

- Duff…-Slash oczekująco szepnął. A po co jemu moja odpowiedź? Co mu to da? Czuję w ustach niesmak i suchotę. Język przykleił mi się do podniebienia. To tak jakby brak jej ust, powoduje to wszystko. To, że tak bardzo chce mi się pić. Mój język, za nią tęskni, jakkolwiek to brzmi.

- Chciałbym…-nagle wyrwało mi się.- Chciałbym do niej znowu wejść…

Mężczyzna poruszył się jakby nerwowo, po czym palcem wsunął okulary, spadające mu na prawie koniuszek nosa.

- Powiedziałem, że jeśli tylko poczuje się lepiej, od razu będzie mógł pan…-nie wytrzymuję i nagle gwałtownie odwracam się. Siadam na białym, nie wygodnym krześle i chowam twarz w dłoniach, próbując jakoś pokładać swoje myśli. Nie spałem od dwóch dni. Wytrzymam. Szepczę w głowie, choć wiem, że innej opcji i tak nie ma. Muszę tu być. Nie odejdę. Po prostu, tu zostanę i będę czekał na to, co się wydarzy. Kiedy znowu będę mógł na nią patrzeć. W domu. Kiedy będziemy się pieprzyć, kiedy będzie mnie całować, kiedy będzie mi mówić, że mnie kocha…a nie leżąc w szpitalnym łóżku. Nie wiedziałem, co tak naprawdę dzieje się wokół mnie.

- Stary, jedź do domu.- usłyszałem jego głos. Nawet nie chciałem na niego patrzeć. – Umyj się, prześpij…ja tu zostanę.

Nigdy w życiu nie pojadę. Nie zostawie ich. Tak, ich. Jej i naszego dziecka. Są tacy bezbronni…tacy…tacy…opuszczeni.

- Nie.- odparłem, krótko i przez palce zobaczyłem jego dzie
wczynę, opartą o ścianę naprzeciwko nas. Ziewała, stukając obcasem o podłogę.- To ty jedź, nie potrzebuję opieki.

Wiedziałem, że jestem opryskliwy i chamski. Nie będę udawał i mam nadzieje, że mnie w tym zrozumie.

- Dobrze.- zrozumiał i wstał, klepiąc mnie parę razy po ramieniu. Podszedł do kobiety i wyciągnął w jej stronę dłoń. Spletli się w uścisku i poszli przed siebie. I znowu zostałem sam. Sam ze swoimi myślami. Kiedy tak się siedzi i umiera, ze strachu przed czymś związanym z osobą którą kocha się nad życie, przechodzą cię przez głowę, takie myśli jakich normalnie po prostu nie ma. Zaczynasz modlić się do wszystkich którzy tylko przychodzą ci do głowy…ale wiesz, że i tak ci nie pomogą bo nigdy w nich nie wierzyłeś…że zawsze z nich kpiłeś. Jakim cudem mieli by w ogóle słuchać? Ale potrzebowałem rozmowy. Nawet nie znałem dobrze modlitw. Tylko te z dzieciństwa, których nauczyła mnie mama. W kościele mówili, że Bóg nigdy nie zostawia tych w potrzebie. Dlaczego więc, nie mogę Go prosić o to by wszystko było dobrze?

- Przepraszam, mogę się dosiąść?

Na początku, nawet nie usłyszałem. Ktoś miał strasznie cichy głos. Odwróciłem głowę i zobaczyłem przed starszego mężczyznę. Miał na sobie piżamę w paski i kroplówkę wbitą w wenflon, która wtłaczała do jego organizmu wodę.Był na prawdę wiekowy. Jego twarz była cała pomarszczona,z przebarwieniami. Włosów miał tylko parę, na bokach głowy. Jedyne, co zwróciło moją uwagę były jego oczy. Takich par oczu nie widzi się na co dzień. Było w nich całe jego życie. Tak jakby mi je pokazał, jednym spojrzeniem.

- Przepraszam, że przeszkadzam…ale  jestem tu strasznie samotny…- powiedział szybko, widząc, że dziwnie mu się przyglądam.- Jeśli oczywiście, nie chce pan…

- Nie…proszę mówić.- szepnąłem, nadal wpatrując się w jego brązowe tęczówki.

Uśmiechnął się nieśmiało, przysuwając się trochę bliżej mnie.

- Co pan robi, na tym oddziale? To OIOM…- powiedział.

- Moja żona.- szepnąłem, prawie natychmiast. Zawiesił wzrok i jego uśmiech tylko delikatnie zszedł twarzy. Jego twarz się śmiała, ale oczy nie.

- Wiedziałem.- odpowiedział.- Gdy tylko pana zobaczyłem, wiedziałem że to chodzi o miłość.

Wpatrywałem się w niego, prawie odlatując od rzeczywistości. Co to za człowiek? Kim on jest?

- Jestem William Johnson, panie McKagan…- skąd zna moje nazwisko? Nawet zabrakło mi słów, by się go spytać. – Co się przydarzyło pana żonie?

Spytał i nadal się uśmiechał. Kto to jest?

- Nie wiem…-szepnąłem i zdałem sobie sprawę z tego ,zę ani razu odkąd przyszedł nie zamrugałem. Odchylił się delikatnie i zamknął usta, by po chwili znowu je otworzyć.

- Wie pan…-zaczął.- Mówi się, że nie wiedza jest najlepszym rozwiązaniem…ale ja tak…między nami, powiem panu , że to gówno prawda.

Mimowolnie uśmiechnąłem się.

- Ile pan lat, panie McKagan?- spytał.

- Dwadzieścia sześć.- odparłem.

- A ile pan zna swoją żonę?

- Dwadzieścia sześć, od urodzenia- powiedziałem zgodnie z prawdą. Kąciki jego warg, zadrgały.

- Miałem tyle co pan teraz, kiedy poznałem swoją Molly…- powiedział, jakby nie obecny. Zmarszczyłem brwi i zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo jestem go ciekawy.- Zmarła rok temu…

Wstrzymałem oddech i poruszyłem się nie spokojnie.

- Przykro mi…-szepnąłem. Uśmiechnął się szeroko i kiwnął ręką.

- Plan Boga jest czasami strasznie przewidywalny, panie McKagan.- powiedział.- Proszę na mnie spojrzeć, ja jestem już jedną nogą razem z nią…mam raka…każdego dnia, ta druga noga jest już co raz bliżej granicy.

Trochę mi to zajęło, za nim w końcu zrozumiałem co do mnie mówił.

- O-och.

- Nawet nie wie pan, jak bardzo dziękuję Mu za to.- szepnął.- Bo tak już jest…jak ten jeden umrze, zabiera ze sobą tego drugiego…a miłość nadal pozostaje wieczna.

To takie piękne słowa.

- Kocha pan swoją żonę?- spytał po krótkim milczeniu.

- Kocham ją nad wszystko, na tym świecie…- szepnąłem, znowu mrugając po przerwie.

Uśmiechał się, skupiając wzrok na moich oczach.

- Na pewno jest piękną kobietą.- raczej stwierdził niż spytał.

Zasmiałem się pierwszy raz, od tych dwóch dni.

- Jest piękna. -potwierdziłem.- Zawsze była… i zawsze będzie…tyle, że ona nigdy mi nie wierzy.

- Zupełnie tak jak Molly…-pokręcił głową.- Możesz mówić, a ona zawsze powie że jest brzydka.

Razem się śmialiśmy, zupełnie jak starzy, dobrzy przyjaciele.

- Kobiety, już tak mają.- powiedział, poważniejąc.- Są po to, byśmy nie zwariowali… po to, by na nas czekały, po to by wyładowały naszą złość, jednym spojrzeniem… po to by ich ciała leżały obok nas…po to byśmy mówili sobie, jak bardzo delikatne i kruche są…trzeba przyznać, że gdyby nie one świat by nie istniał.

To chyba najpiękniejsze słowa jakie w życiu słyszałem. W głowie kołowała mi myśl, że to nie jest zwykły człowiek.

- Miłość, to chyba największy dar jaki można kiedykolwiek od Boga dostać, prawda?- spytał.- Ta jedyna, między kobietą a mężczyzną… taką jaką pan obdarza swoją żonę.

- Moja mama zawsze mi to powtarzała… że…że nie liczy się to wszystko inne…że pieniądze nie są wcale ważne, że to miłość kieruje nami…od początku do końca…chyba dopiero kiedy brałem z nią ślub, zrozumiałem co miała na myśli.

Słuchał mnie z uwagą, tak jakby chciał się czegoś dowiedzieć.

- Jest pan dobrym człowiekiem, panie McKagan.- rzekł po krótkiej przerwie.- Pierwszy raz nie czuję się samotny.

Uśmiechnąłem się do niego a on odwzajemnił uśmiech, z podwojoną siłą. To musi być anioł. Tak, to na pewno on. Mama opowiadała mi o tych ludziach, którzy nagle pojawiają się w tym najczarniejszym i najgorszym momencie i po prostu jakby pstrykają palcami i czujesz się o wiele lepiej.

- To ja panu dziękuję…chyba pójdę teraz do żony.- szepnąłem.

- Niech Bóg ma pana w swojej opiece…i Rain…i wasze dziecko…bądźcie szczęsliwi..i pamiętaj, że jedyne co masz…to właśnie oni.

Zamrugałem parokrotnie i nagle ktos z drugiej strony dotkać mojego ramienia. Odwróciłem się i zobaczyłem przed sobą lekarza.

- Pana żona obudziła się…wyniki się po poprawiły…chyba wszystko wraca do normy.

Boże, dziękuję. Odwróciłem się z powrotem do starszego mężczyzny, ale zobaczyłem tylko puste białe krzesło. Patrzyłęm na nie, uśmiechając się do siebie. Właśnie rozmawiałeś z aniołem, kretynie.

- Idę…-szepnąłem i wstałem, idąc za nim. Jestem pewny, że zwariowałem, że po prostu z braku snu dostałem na łeb. Mężczyzna otworzył przede mną drzwi i wszedłem do małej salki. Na środku stało łóżko, a na nim ona. Powoli podszedłem w jej stronę i stanąłem po lewej stronie łóżka . Głowę miała odwróconą, a włosy przylegały do jej bladej twarzy, tak jakby się przykleiły.

- R-rain…-szepnąłem i zdałem sobie sprawę, że powstrzymuję łzy.

Odwróciła powoli głowę i wbiła swoje brązowe, pełn
e zmęczenia oczy w moje. Uniosła kąciki ust i przymknęła powieki, po chwili znowu je otwierając. 

- Wróciłam…-szepnęła.

Upadłem na to pieprzone białe łóżko i położyłem głowę na jej piersi, przytulając ją tak mocno, jakby zaraz znowu miała mi uciec.Zaczałem całować dosłownie wszystko, jej szyję, policzki, usta…

- Tak bardzo cię kocham… tak mocno… kocham cię…- szeptałem, nie poznając samego siebie.

Trzymała w dłoniach moją twarz, słabo odwzajemniając moje pocałunki.

- Przepraszam…po prostu, to wszystko…-zaczęła się tłumaczyć, ale ja je nie słuchałem. Wpatrywałem się w jej twarz, widząc to jaka jest piękna i jaka bezbronna…i że jest tylko moja, nikogo więcej na tym świecie.

Uspokoiliśmy się razem dopiero po jakiś dziesięciu minutach. Położyłem się obok niej, przytulając ją tak mocno, by nie spadła z łóżka. Czułem rosnące na jej skórze ciepło i to jak powoli ogrzewa także mnie.

- Wiesz co mi się sniło, jak…no wiesz…-nagle szepnęła.

Spojrzałem na nią z góry, patrząc na ułożone w równym rzędzie rzęsy, spoczywające na powiekach.

- Pieprzona Janis Joplin siedziała ze mną w łódce i powiedziała mi, że będziemy mieli syna…i że nazwiemy go Milo (czyt. Majlo), bo to imię zawsze jej się podobało.

Oboje zaśmialiśmy się cicho, a ja przypomniałem sobie tego starego mężczyznę i zamyśliłem się trochę.

- A ja rozmawiałem z kimś z góry..-szepnąłem. Spojrzała na mnie, wyciagając głowę wyżej.

- Jakiej góry…?-spytała zdezorientowana.

Chciałem jej wszystko powiedzieć, ale stwierdziłem, że zostawię do dla siebie.

- Modliłem się, wiesz?- szepnąłem po jakimś czasie, zupełnie zapominając o tym co mówiłem wczesniej.

Opadła na moją klatkę piersiową i pocałowała mnie w ramię, przez koszulkę.

- Przecież, nie wierzysz w to wszystko… -szepnęła. Ma rację, nie wierzę.

- Ale jednak… jednak… ktoś tam musiał mnie wysłuchać… -powiedziałem.

Zamilkliśmy każdy , zatopiony w swoich myślach.

- Gdzie jest Hazer?- spytała wyrywając mnie z zamyślenia.

- Effy go zabrała do siebie…Sebastian się od niej wyprowadził, wiesz?

Zamknęła gwałtownie oczy i zmarszczyła brwi.

- Zabierz mnie  do domu… muszę odpocząć… tak bardzo chcę odpocząć…

Mamy nowy rozdział, trochę zagmatwany...i tajemniczy, ale o to właśnie chodziło :D
Kocham was wszystkich i w ogóle <3
Mogło być parę błędów, za co mega przepraszam.


sobota, 5 października 2013

Rozdział 55


***
Los Angeles



Bałam się. Cholernie się bałam spotkania z nim. Nie wiedziałam jak wygląda, co się z nim dzieje, ani jak potoczyło się jego życie, od prawie miesiąca. Wiem tylko tyle, że Michelle po prostu od niego odeszła. Wzięła ze sobą Heaven i wyjechała z LA, nikomu tym nie mówiąc.

Slash wpadł tak poważnie w narkotyki, że już nawet przestał pojawiać się gdziekolwiek, po cokolwiek. Odkąd tylko przyjechał do mnie i oznajmił mi, że znowu wpadł dragi minęło już trzy tygodnie, a on nic. Nie dzwonił, nie odbierał telefonu, po prostu nie dawał znaku życia.

Wreszcie odważyłam się, pojechać do niego. Nie powiedziałam nic Duffowi, bo i tak nie pozwoliłby mi na to. Tyle że on bał się o mnie, nie o Slasha.

Rozmyślałam całą drogę samochodem i dopiero kiedy stanęłam przed jego domem, zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo się denerwuję. Przecież na dobrą sprawę może go tam wcale nie być.
Myślałam. Dobra, spróbować trzeba.Wyszłam z auta, na ulicę i wzięłam głęboki oddech. Poprawiłam torebkę na ramieniu i poszłam przed siebie, zastanawiając się nad tym co tak właściwie robię. Przystanęłam pod drzwiami i znowu się zawahałam. A co jeśli...Nie! po prostu zadzwoń do tych jebanych drzwi, masz prawo.Jakie prawo? Nie masz żadnego prawa...

Przełamałam się i nadusiłam dzwonek, cofając się kilka kroków. Mijały minuty, ale nadal nikt nie otwierał mi drzwi. Straciłam jakiekolwiek nadzieje, ale nie dawałam za wygraną. Dzwoniłam jeszcze chyba z dziesięć razy. W końcu usłyszałam kroki i dźwięk przekręcanego zamka. Wstrzymałam oddech i w drzwiach wcale nie zobaczyłam Slasha.

- Tak?

Stanęła przede mną niska, w miarę szczupła kobieta. Brązowe, żadkie włosy miała spięte w niedbałą kitkę. Na sobie miała jakąś dużą szarą koszulkę.

- Eee...-nie wiedziałam jak mam się zachwać. W pierwszym momencie pomyślałam, że po prostu pomyliłam numery domu. - J-ja...

Przyjrzała mi się dziwnie, miałam wrażenie że poznawała mnie, tylko zupełnie nie wiem dlaczego.

- Słucham?- powtórzyła, wyrażnie zniecierpliwiona.

- B-bo...ja...ja...Slash...jest Slash gdzieś tam?- w końcu coś wydukałam. Kim do kurwy jest ta kobieta? I co robi w jego domu?

Przegryzła wargę i zmierzyła mnie, kładąc rękę na biodrze.

- A przepraszam kim pani jest?- spytała. Bezczelna suka.

- Jestem Rain McKagan...przyjaciółka Slasha ...-wytłumaczyłam. Drgnęła na moje słowa i poruszyła się nie spokojnie. Cofnęła się o krok i już myślałam, że po prostu zamyka mi drzwi przed nosem, ale na przechyliła się w bok i krzyknęła

- Kochanie, ktoś do ciebie.

WHAT THE FUCK? CO TO DO KURWY JEST? O CO CHODZI?
Znowu przeniosła na mnie wzrok i uśmiechnęła się krzywo. Usłyszałam kroki i po chwili w przejściu zjawił się Slash. Gdy mnie tylko zobaczył otworzył szerzej oczy i popatrzył na tą dziewczynę, przełykając ślinę.

- Cześć, Rain.- powiedział i uśmiechnął się spokojnie.

Nie, trzymajcie mnie bo jebne.

- Cześć, Slash.- powiedziałam po krótkiej chwili, zastanawiając się czy po prostu stąd nie iść.

Brunetka objęła jego tułów rękami i patrzyła na mnie, spojrzeniem jakim ja kiedyś obdarzałam dziewczyny które patrzyły się na Duffa.

- Co tu robisz?- wcale nie poczuł się nie zręcznie, gdy ta go napastwała. Odwzajemnił jej gest i on także objął ją ręką w pasie. Przyjrzałam się jego twarzy. Wyglądał jak gówno. Wielka, brudna, naćpana i przepita kupa gówna. Aż się go brzydziłam.

- A jak myślisz, co ja tu kurwa robię?- warknęłam,nie mogąc pwstrzymać drgania szczęki. Byłam tak wkurwiona jak nigdy. Uwierzcie mi, jak NIGDY.

Uśmiechnął się słabo i wymienił z dziewczyną spojrzenie.

- Może zanim zaczniesz mnie gnoić, poznaj proszę Perlę.- wkazał na nią ręką. Wyciągnęła do mnie szybko rękę, ale ja w tym momencie nie wiedziałam nawet jak się nazywam. Oczywiście nie uścisnęłam jej ręki, jak dobrej ko
leżance i nie spytałam. Cześć Perla, jak się masz? Swoją drogą co to kurwa jest za imię?

Widząc brak mojej reakcji, wzięła dłoń z powrotem i dziwnie spuściła głowę.

- Możesz mi powiedzieć o co tu chodzi? Bo...ja j-jakoś...-przyłożyłam sobie dłoń do czoła.- Kim jest ta dziewczyna? Gdzie jest Michelle?

Patrzyli na mnie tak dziwnym wzrokiem...jakbym urwała się z innej planety.

- O co tu chodzi?- spytał, jakby sam nie zrozumiał.- Ta dziewczyna to Perla, a Michelle po prostu już nie ma.

- Jak to już nie ma? Przecież mieliście brać ślub...macie córkę...Slash...ja...- nie rozumiałam nic.

Znowu wymienili spojrzenia i tym razem Perla się uśmiechnęła.

- Po prostu, już nie jesteśmy razem.- powiedział. - A Heaven zniknęła razem z nią.

Cofnęłam się do tyłu, próbując ogarnąć co do mnie mówi.

- Slash, wytłumacz mi wszystko jeszcze raz, bo się trochę zgubiłam.- szepnęłam. Przychodzisz do mnie i mówisz, że Michelle odeszła razem z Heaven i że znów wpadłeś w dragi...potem nie odzywasz się przez trzy tygodnie i kiedy w końcu przełamuję się i przyjeżdżam do ciebie...ty przedstawiasz mi swoją...dziewczynę? I mówisz mi, że nie jesteś już z Chelle...

- No, to czego nie rozumiesz, Rain?- on także szepnął.

- Wszystkiego...-pokręciłam głową.- Ale chyba...już teraz nie chcę zrozumieć...

- Miałem z Perlą romans, już od kilku miesięcy...spaliśmy ze sobą dwa tygodnie po narodzinach Heaven...przez poczucie winy zacząłem brać...dowiedziała się o dragach i...i mojej zdradzie...i po prostu odeszła.- powiedział jednym tchem, jakby chciał mnie zatrzymać. Perla miała nie wzruszoną minę, tak jakby właśnie czytała instrukcję obsługi lodówki.

Nie mogłam uwierzyć w to, co mówił. Romans? Zdradził Michelle? Dlaczego nic mi nie mówiła...co za jebany sukinsyn.

- Ja pierdole...-szepnęłam.- Jak mogłeś jej to zrobić?

Wzruszył ramionami, tak jakby właśnie pozbywał się papierka od batonika i wyrzucał go do śmietnika, pełnego
 takich samych papierków.

- A ty?- zwróciłam się do tej dziewczyny.- On ma roczną córeczkę, wiedziałaś o tym że rozpierdalasz jej rodzinę?

Otworzyła szerzej usta, ale już nie chciałam jej słuchać.

- Dobra...-odwróciłam się i o mało co wyrżnęła bym się na schodach.

- Rain...-powiedział na mną, jakby błagalnie.

- Wiesz co Slash?- nie wytrzymałam i odwróciłam się, stojąc już na ziemi.- Jesteś zwykłym chujem...robiłeś to mi, teraz Michelle a później zdradzisz też ją, bo po prostu ci się znudzi...nie zasługujesz na nic...nawet na taką kobietę jak ona, która po prostu rozbija komuś rodzinę. Zgnij w tych jebanych dragach, już mnie to kurwa gówno obchodzi..cześć.

Odwróciłam się na pięcie zostawiając ich, wpatrzonych w moje plecy. Nie mogłam patrzeć na oczy,
tak bardzo łzy zasłaniały mi widok. To były łzy złości. Czystej złości.Wsiadłam do samochodu i spojrzałam w szybę. Slash wyraźnie wkurwiony wszedł do domu, zostawiając Perlę samą, w drzwiach. Odpaliłam silnik i już po chwili byłam w drodze do studia. Wpadłam do środka jak jebana rakieta, nie wiedząc w ogóle co mam myśleć.Szłam po korytarzach, co chwile na kogoś wpadając. Zapomniałam o ciąży, o tym że powinnam być spokojna, ale nie mogłam. W końcu doszłam do ich studia i weszłam do środka z hukiem otwierając drzwi. Spojrzenia wszystkich zwróciły się na mnie a ja trzasnęłam nimi za sobą i stanęłam na środku, rozglądając się po pomieszczeniu.

Na kanapie siedział Duff, obok niego Matt a na fotelu Izzy, Było tam też dwóch technicznych.

- Rain?- spytał zdezrientowany blondyn.

- Lepiej się zamknij i mnie kurwa słuchaj...-powiedziałam, opadając na kanapę pomiędzy nimi. Wszyscy patrzyli na mnie jak na pojebaną. Duff patrzył na mnie o czywiście wzrokiem z podejrzeniami.

- Co się stało?- spytał Izzy, znad jakiegoś zeszytu.

- No więc...oczywiście...poszłam do tego jebanego Slasha.

- Rain...co ja ci kurwa mówiłem...natychmiast zareagował Duff.

- Słuchaj mnie.- przetwałam mu.- Drzwi otworzyła mi jakaś jebana Perla i okazało się, że Slash miał z nią romans...Michelle od niego odeszła, zabrała Heaven a on po prostu...sobie jest z tą jebaną...- nikt nie reagował, a Matt i Izzy nagle po prostu odwrócili głowy. Tylko Duff nadal na mnie patrzył. Zdałam sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak.

- No i...c-co wy na to?-spytałam, bo nie uzyskałam od nich żadnej reakcji.

Matt odchrząknął i podrapał się po głowie, marszcząc brwi. Powoli odchodziło do mnie, dlaczego nie reagują.

- Tylko mi nie mów, że...-powiedziałam do Duffa, a on uśmiechnął się słabo i włożył mi za ucho spadający kosmyk włosów.

Odwróciłam głowę, otwierając szerzej usta.

- Wiedziałeś...-raczej stwierdziłam niż spytałam.

Nie wiedziałam co myśleć, ani jak się zachowywać. To najbardziej pojebany dzień w moim życiu.

- Nie mogłem ci powiedzieć, bo...

- No, bo co?- przerwałam mu.- Od trzech tygodni nie spię przez prawie całe noce, bo się o niego martwiłam...nie mogłeś...ja pierdole...- nie wytrzymałam i wstałam z miejsca.Szybkim krokiem podeszłam do drzwi.

- Rain...-zawołał za mną bez emcji Duff.- Przestań...

Otworzyłam je i nawet się nie odwracając wyszłam ze studia, zatrzaskując je za sobą Szłam przez korytarz, chcąc jak najszybciej wyjść na powietrze. Zrobił mi się słabo. Nie wiem czy to był przyczyną tego wszystkiego, ale cholernie się wystraszyłam. Powoli, z obu stron nachodziła mi wszech obecna ciemność. Próbowałam iść dalej, ale nogi zrobiły mi się jak z waty. Wyczułam ścianę i po chwili uderzyłam głową o podłogę.

Minęły może sekundy, może minuty...albo nawet i godziny gdy poczułam coś zimnego na twarzy. Milimetrami otwierałam oczy. Poczułam, że ktoś mnie trzyma, a głowę mam na czymś cholernie twardym.

- Wraca...-ktoś w moich nogach powiedzial cicho. Moje oczy zaczęły przyzwyczajać się do wszechobecnego światła. Wzrok wyostrzał się powoli, tak jakby dawał mi czas na zapoznanie się z sytuacją. Czułam jak jest mi zimno. Moje ciało przechodziły fale drgawek. Zmarszczyłam brwi i zaczęłam się zastanawiać, o co tu w ogóle chodzi.

- Ale co jej się stało?- usłyszałam znajomy głos.- Przecież tak nagle nie traci się przytomności...

Odpowiedziała mu cisza. Ktoś głaskał mnie po włosach, w charakterystyczny sposb. Znałam ten sposób, tak to napewno Duff.

- Nie mam pojęcia...-szepnął.- Zobacz jak się trzesie...

Wtedy zobaczyłam nad sbą głowę mojego męża, zaraz koło niego siedział Matt, w nogach Izzy...a nad nami chyba z dziesięć innych sób, w tym Axl a obok niego Mandy.

- Jezu...co jej jest...-usłyszałam, że Duff szepcze. Jeg głos wykazywał, że był przerażony.

- Karetka już jest...odsuńcie się...-krzyknął ktoś i po chwili usłyszałam że coś jedzie na skrzypiących kółkach.

- Odsunąć się...-usłyszałam głos jakiegoś mężczyzny. Uklęknął przede mną i chwycił mnie za nadgarstek sprawdzając mój puls.

- Halo słyszy mnie pani?- spytał.

Chciałam odpwiedzieć, ale nie mogłam. Tak jakbym nie umiała. W dolnej części brzucha zaczął narastać dziwny ból.

- Co się stało? Kto widział wypadek?- spytał rozglądając się po ludziach.

- Ja widziałam!-odezwała się Mandy. Płakała. - Szłam po korytarzu i ona nagle podparła się ściany i przewróciła się..uderzyła się głową o podłogę...od razu straciła przytomność...

- Dobrze, a jest tu ktoś z rodziny?

- Ja...jestem mężem.- szepnął Duff.Ratownik popatrzył na niego i kiwnął na teg drugiego.

- Zabieramy ją do Cedars Sinai, Mark dawaj nosze...-powiedział do swojeg kolegi. Co? Do szpitala?

- Proszę chwycić za nogi i delikatnie do góry...-powiedział podniesionym głosem. Podnieśli mnie chyba w piątkę i od razu, gdy tylko zmieniłam miejsce poczułam jeszcze silniejszy ból. Był tak silny, że bezgłośnie jęknęłam.

- Jezu...-krzyknęła Mandy, widząc , że prawie zgięłam się z bólu.

- Rain...rain...-słyszałam przerażony głos Duffa.

Co się dzieje?Boże, co się dzieje?

- Który miesiąc ciąży?- prawie krzyknął jeden z ratowników i zaczeli biec. Duff biegł koło nich, a ja nie mogłam już się skupić na tym co mwiąć. Co z moim dzieckiem? Boże, jaki ból.

Znowu ciemność. Straciłam przytomność. Otworzyłam oczy, byłam już w karetce. Słyszałam sygnał, ale nadal nic nie widziałam. Czułam tylko, że Duff trzyma moją rękę. To na pewno Duff. Po chwili, gdy znowu otworzyłam oczy widziałam już biały sufit i nachylających się na de mną lekarzy. Krzyczeli coś...nie wiem co. Patrzyłam na mojego blondyna, przez chwilę zastanawiając się nad tym, czy aby nie umieram. Miałabym umrzeć? Serio? Teraz? Tak to wszystko miało się skończyć? Całe moje życie miało się zakończyć w tym szpitalu? Ja nie chcę go zostawiać. Kocham go. Boże, kocham go. Nie zabieraj mnie jeszcze...błagam. Gdy po raz kolejny otworzyłam oczy, czułam przechodzące przez moje ciało wstrząsy. Ratują mnie...pomyślałam i po moim policzku spłynęła łza. To miała być ostatnia w moim życiu?




 Przepraszam za błędy :)