niedziela, 2 marca 2014

Rozdział 60

Jeeezu jak mnie tu dawno nie było!
No więc trochę ciężko, nie powiem...weny nie było, brak pomysłów...ale stwierdziłam że mam za duży sentyment i MUSZĘ skończyć to opowiadanie do końca ! Także jeszcze kilka rozdziałów epilog i zaczynamy na nowo !
Troche głupio tylko , że tak dużo blogerów odchodzi...ale ja jak na razie nie odchodzę :3 NIGDZIE SIE KOCHANE NIE WYBIERAM (jesli ktoś oczywiście tu jest jeszcze i chce moje gunwa czytać :c)


Nowy Jork, 
24 kwietnia 1991
***


Siedząc na tylnym siedzeniu, żółtej, charakterystycznej taksówki przejeżdżając właśnie przez most brookliński, patrzyłam na unoszące się białe chmury nad East River i właściwie nie mogłam pojąć gdzie tak tak na prawdę jadę. Pogoda jest piękna, jak na Nowy Jork pod koniec kwietnia. Odkąd tu jestem jeszcze nigdy nie świeciło tak mocno. Mam dziwne wrażenie, że to jego cholerna złośliwość. Pojutrze minie piąty miesiąc odkąd przeprowadziłam się z Los Angeles. Tęsknię. Bardzo tęsknie. Tutaj nie jest mój dom i na pewno nigdy nie będzie. Czasem gdy już położę Grace spać i siedzę sama, wyglądam przez duże, szklane okno z widokiem na północną część Central Parku i wyobrażam sobie że nie widzę zielonych, starych drzew, tylko rozgrzane słońcem palmy, które kołyszą się delikatnie pod wpływem wiatru Santa Ana. Lecz, najbardziej...i chyba...powiem to pierwszy raz od tego roku, tęsknię za nim.
Separacja. 
Separacja.
Kurwa mać.
Czy ja jestem jakoś ograniczona? Nie wiem...brakuje mi jakiejś klepki, coś?
Po co sobie wmawiam, że ta separacja to moja wina? Przecież to jego wina. Jego...nie no..to NASZA wina. Oboje zgubiliśmy siebie i tyle.Jejku...tyle tego wszystkiego. Tyle niewypowiedzianych słów, schowanych głęboko uczuć...tak bardzo za nim tęsknię.
- Dwadzieścia dolców.- taksówkarz odwrócił się w moją stronę i zmierzył mnie wzrokiem.
- W porządku, dzięki.- podałam mu banknot i wyszłam z samochodu, na róg 76 ulicy. Zostało mi jakieś piętnaście minut drogi do wieżowca w którym mieszkała Effy, więc rozpięłam płaszcz i idąc szybkim krokiem zmieszałam się z nowojorskim tłumem. W głowie układałam sobie chore wizje...tego że nagle spotykam go na ulicy, albo tego jak widzę go z jakąś inną kobietą na ulicy...tęsknota się nasila. Z każdym dniem.
Weszłam do windy i wdusiłam guzik na dwunaste piętro. Po chwili stałam pod dębowymi drzwiami słysząc już głosy dzieci. 
- Cześć Emily.- powiedziałam do jej córki. Spojrzała na mnie znad swoich lalek i uśmiechnęła się słodko.
- Cześć  ciociu, wiesz że położyłam Grace spać? I nauczyłam jej takiej piosenki z przedszkola!
- Cieszę się kochanie.- odparłam, rozglądając się po mieszkaniu.- Eff?
Nikt mi nie odpowiedział. 
- Emily gdzie jest twoja mama?-spytałam, wieszając płaszcz na wieszaku i ściagając buty.
- Tu jestem, Rain!- usłyszałam jej głos. 
Poszłam w jej stronę i zobaczyłam ją siedzącą w sypialni na łóżku. Przy uchu trzymała słuchawkę. Rozmiawiała z kimś.
- Właśnie tu przyszła...tak...-jej twarz była strasznie zatroskana.- Dać ci ją do telefonu?
- Co się stało? Z kim rozmawiasz?- usiadłam obok niej i przyjrzałam się jej czujnie. Przyłożyła słuchawkę do piersi, by rozmówca nie słyszał co do mnie mówi.
- Nie uwierzysz z kim właśnie rozmawiam.- szepnęła.- Dzwoni Axl.
Otworzyłam usta i nie wiedziałam co powiedzieć. 
- On ci wszystko powie...
Podała mi powoli słuchawkę. Co?! Axl?! Co tu sie kurwa dzieje?!
Przyłożyłam ją powoli do ucha i zapomniałam jak się mówi. Przecież nie rozmawiałam z Axlem dobry rok. 
- H-halo?- wydukałam niepewnie.
- Cześć Rain, tu Axl.- usłyszałam ten jego gruby, gardłowy głos. Głos który słyszałam kiedyś prawie codziennie. Głos który czasem kochałam a czasem nienawidziłam. 
- Co się stało że dzwonisz?-spytałam, patrząc nieobecnym wzrokiem na twarz Effy. 
- Potrzebuję twojej pomocy, odnośnie Duffa.
Chyba sobie żartujesz. 
- Axl może nie wiesz, ale...ja i Duff...
- Tak, wiem...i dlatego dzwonię.- powiedział.- Rain, nie widziałem go już dwa miesiące. Mu tu mamy nową płyte, wielki projekt a naszego basisty jak nie ma tak nie ma. 
Myślałam że...właściwie to nie wiem co.
- Ee...i..i c-co w związku z tym ?
- Czy masz z nim jakikolwiek kontakt?
Zamilkłam na chwilę nie wiedząc co mówić.
- Od prawie pół roku żadnego...tak ustaliliśmy.- powiedziałam przez zaciśnięte gardło.
Długo nic nie mówił.
- A-aha.
- Także chyba nie mogę ci pomóc, Axl.
- A wiesz gdzie chociaż może być?
- Nie mam pojęcia.- szepnęłam.- Chyba nie mogę ci pomóc, cześć.
Oddałam szybko słuchawkę Effy, rozłączając się i wstałam, podchodząc do łóżeczka w którym spała moja córka. Podniosłam ją, biorąc na ręce.
- Rain...spotkałam go dzisiaj.- szepnęła Effy. Odwróciłam się i wbiłam spojrzenie w jej twarz. Jejku, jak ona się zestarzała. Nie że jestem chamska,ale...widzę w jej twarzy upływ czasu. Czy ja też się tak zmieniłam? Pamiętam nas latem, 82 roku...byłyśmy młode, ćpałyśmy crack i latałyśmy po polu z flagą usa na plecach...takie wolne i niczego nieświadome.Zaraz...co? 
- Spotkałam go jak wychodziłam z pracy, był...był z jakąś kobietą.
Stałam na środku pokoju z Grace na rękach, ściskając ją mocno. Moją pierwszą myślą było to, że moje serce nie zniesie już więcej bólu. Takiego bólu. Z kobietą. Boże...co on robi w Nowym Jorku? Przecież po to wyjechałam, by ułatwić nam to rozstanie. By mi je ułatwić. Bym nie musiała cierpieć , widząc ulice i miejsca w których razem byliśmy.Podeszłam bezszelestnie do łóżka i tyłem opadłam na nie, patrząc nieprzytomnie na ścianę naprzeciwko mnie.
- Zobaczył mnie.
Gracey poruszyła się, ale nadal spała. Zazdroszczę temu dziecku.
- Odwróciłam się najszybciej jak mogłam i uciekłam do taksówki.
Effy...błagam cię już więcej nic nie mów.
- Nie powiedziałam nic Axlowi...niech sam go szuka.- powiedziała. Nic nie mówiłam. Wstała i podeszła, klękając przede mną.
- Powiedz coś.
- Jak wyglądał?- mój szept wyrywał się ledwo słyszalnie z zaciśniętego gardła, drażniąc przy tym załzawione oczy.Jesteś pojebana.
- Tak jak zawsze, tylko ma dłuższe włosy...i schudł.- powiedziała przyglądając się mojej twarzy.- Co nie zmienia faktu, że tym bardziej powinnaś wziąść ten rozwód...był z jakąś laską, Rain. Ona nie wyglądała na jego koleżankę po fachu.
Wzięłam głęboki oddech i już powoli zaczynałam się ogarniać.
- Nie chcę o tym znowu gadać, Eff...pójdę już do siebie ok? Jakby Axl jeszcze czegoś chciał to po prostu powiedz, że ma sie odpierdolić i tyle.
Wstałam z miejsca i podeszłam do łóżeczka córki, szykując ją do wyjścia.


Dwa dni później...



Otworzyłam ciężkie drzwi od klatki wejściowej. W jednej ręce trzymałam siatkę z zakupami a w drugiej wiercącą się Grace i wchodziłam ciężko po schodach, piętro po piętrze. Mieszkamy na Brooklynie w małym, bloku koło sześćdziesiątej ulicy. Troche nieciekawa okolica, ale dawałam radę. Codziennie i tak byłyśmy na Manhatanie, bo ja musiałam być w pracy a Grace albo w żłobku albo u Effy. 

- Pani McKagan już od dwóch miesięcy nie płaci pani czynszu, ile razy mam to powtarzać?-kobieta u której wynajmowałam moje piękne dwa pokoje, wyszła z mieszkania i krzyknęła za mną. Nawet nie chciało mi się odwracać.
- Pojutrze dostaję wypłatę, luz.- powiedziałam, chociaż tak by usłyszała. Weszłam do swojego mieszkania i od raz przywitał nas Hazer. Odłożyłam Grace do łóżeczka i nawet się nie obejrzałam był już wieczór. Zaczął padać deszcz, więc otworzyłam okno na oścież i stanęłam obok niego, obejmując ramiona i wdychając do nosa, deszczowe powietrze. Z głośników, tęsknie śpiewała Ella Fitzgerald, a ja przymknęłam oczy i starałam się nie rozpłakać. Tęsknię. Tak bardzo za nim tęsknie. I znowu sięgnęłam pamięcią do wydarzeń sprzed tych kilku miesięcy. Znowu byłam w domu, kłócąc się z nim, wytykając sobie nawzajem błędy...znowu tkwiłam w tym samym punkcie. Boże...
Rozmyślenia przerwał mi telefon. Nie chcąc obudzić Grace, która spała w swoim pokoju szybko odebrałam telefon.
- Halo?
- Dzień Dobry, czy mam przyjemność rozmawiać z panią Rain McKagan?
Mimowolnie, poczułam tą samą dumę co zawsze, na dźwięk mojego nazwiska.
- Tak, przy telefonie...a co co chodzi?
- Nazywam się Leah O'Connor i jestem psychologiem, a także właścicielką własnej agencji prowadzącej terapie małżeńskie, dzwonię bo...
- Eee...przepraszam, co?
Jaka kurwa terapia małżeńska?
- Wiem, że może być pani zaskoczona i niestety przez telefon wiele pani nie, wytłumaczę,czy możemy umówić się na spotkanie? 
- Spotkanie? Ale..ale w jakiej sprawie i w ogóle...o co tak właściwie chodzi?
Przez kilka sekund nic nie mówiła, usłyszałam tylko jakieś ściszone głosy. 
Rozejrzałam się po pokoju, zastanawiając się czemu tak po prostu się nie rozłączę. 
- Nie, nie jestem w stanie z nią teraz porozmawiać...nie dam rady...
O kurwa. Głos Duffa odbił się w moich uszach tak wyraźnie i boleśnie, że aż musiałam oddalić na chwilę słuchawkę od ucha. Terapia małżeńska? Duff? Terapia? 
Usiadłam na kanapie i nie wiedziałam co zrobić z myślami.
- Pani McKagan?- kobieta odezwała się.
- T-tak?
- Ktoś chce z panią porozmawiać, więc jeśli...
- Nie.- przerwałam jej.
- Słucham?
- Nie chcę z nim teraz rozmawiać, dobrze, przyjdę na to spotkanie. Kiedy możemy się umówić?
Głos ściszyłam do granic możliwości, byłam pewna że kobieta ledwo mnie słyszy, a znając życie, włączyła głośnik więc Duff też mnie słyszał.
- Jutro, w moim gabinecie na Atlantic Ave, budynek obok hotelu Champion, czy godzina 10 pani odpowiada?
- W porządku, do widzenia. - rozłączyłam się prawie rzucając słuchawką z powrotem. Hazer podszedł do mnie machając ogonem i otarł pysk o moje kolano. Spuściłam rękę i poklepałam go głowie, nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć. Oparłam się o oparcie, zamknęłam oczy i zasnęłam szybciej niż kiedykolwiek.





niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział 59

Jest strasznie dużo błędów, wybaczcie.


***


Krople listopadowego deszczu spadały na szary, kamienny nagrobek obmywając z niego piasek i kurz. Już trzydziesty raz, czytam wyryta na nim złotymi literami napis i zastanawiam się nad tym,  gdzie tak właściwie teraz mam pójść. Z moich włosów, kapała woda, spływając po mojej twarzy. Parę kropel wpadło mi do st, nawet gasząc pragnienie.Nie powinna była umrzeć. Ja nie powinienem pozwolić na to, co się stało. Kwiaty straciły już swój kolor, bo przecież leżą tu już dwa miesiące. Chyba muszę je wyrzucić. Wstałem z ławeczki i chwyciłem jeden bukiet, owinięty czarną wstążką. Poszedłem do śmietniki i już więcej nie widziałem tych białych lilii. Tak samo jak Mandy. Wróciłem na miejsce i pierwszy raz rozejrzałem się wokół siebie. Tysiąc innych grobów, tak samo nie ładnych i smutnych jak ten, koło którego teraz siedzę. Niebo zachmurzone, a słońce jakby się bało zza nich wyjść. Co za ironia...pomyślałem. Koło znicza, leżała zupełnie zmoknięta kartka papieru z rysunkiem Mickeya. Wszystkie kolory zmył deszcz. Dlaczego wciąż chodzi mi po głowie Fade to Black? Wygląda, jakby życie miało odejść. Każdego dnia odpływa coraz dalej gubię się wewnątrz siebie...nic nie ma znaczenia, nikt się nie liczy.Spojrzałem w dół, na swoje dłonie. Nie miałem obrączki. Gdzie ją mam? Zgubiłem? Nie, przecież ją ściągnąłem tydzień temu. Jakoś tak pusto bez niej, na palcu. Jakbym nie poznawał swojej dłoni. Zdążyłem się przyzwyczaić, do jej obecności a tu nagle ją ściągnąłem. Ale ona pierwsza, ja ściągnęła. Rzuciwszy nią we mnie. Wypierdalaj, słyszysz? Jej krzyk odbił się w mojej głowie i przeszła mnie kolejna fala bólu, ściskająca serce. Jak kurwa mogłeś?  Mogłem. Zrobiłem to. Przepraszam, kochanie. Stary, coś ty jej kurwa zrobił? Nie chciałem, naprawdę nie chciałem tego wziąść.
- Witaj w moim świecie, Duff.- powiedział mi Slash, kiedy powiedziałem mu o heroinie. 
Spojrzał na mnie i wypił szklankę z Danielsem do końca. Gdzie ja mam teraz iść? Bez niej nie istnieje. Nie umiem żyć, kiedy jej nie ma obok. Mojej Rain. Wyrwałem się z zamyślenia i zobaczyłem w myślach obraz mojej córki. Przecież nie mogę jej stracić. Oparłem łokcie o kolana i schowałem twarz w dłoniach.
- Ogarnij się, kurwa...-szepnąłem do siebie i potarłem twarz. Deszcz przestał padać. 
Wstałem z miejsca i ruszyłem przed siebie, nawet na patrząc na grób swojej siostry. Wyszedłem z cmentarza i udałem się do samochodu. Jechałem bez sensu bo ulicach Los Angeles, tak jak codziennie z resztą. Bałem się jechać do domu. Jak normalny człowiek, wrócić tam, gdzie czuje się najlepiej. Nie mogę, muszę chociaż ją zobaczyć. Pojechałem w stronę Beverly Hills i już nie mogłem zawrócić. I teraz stoję przed drzwiami i tak na prawdę nie wiem, co mam robić. Dwa tygodnie temu wyszedłem z tego budynku i słyszałem jej płacz, a teraz chcę wrócić, słysząc ciszę. Dotknąłem ręką klamki a ona odskoczyła, otwierając drzwi. Stałem na progu, patrząc w głąb korytarza. 
- Przepraszam, że dzwonie dzień przed ale...nie dam rady iść jutro do studia.- usłyszałem jej głos. Rozmawiała przez telefon. - Tak, wiem...ale...moja córka zachorowała i nie mam z kim jej zostawić, bo jej niania wyjechała...tak, wiem...poprawię projekty i w środę już będę.
Wszedłem do środka i udałem się do salonu. Na dworze się ściemniało, ale nie było zapalone żadne światło. 
- Dobrze, do widzenia i jeszcze raz dziękuję.- powiedziała i odłożyła słuchawkę. Jeszcze jej nie widziałem. Tak mało brakuje. 
- I co, zgodzili się?
Zamarłem. 
Serce zaczęło mi kołatać jakby ktoś je kopnął. To ten głos. 
- Tak, Joe...dzięki, że za radę. - Joe Perry, jest w moim domu. 
- Nie ma za co, cieszę się że pomogłem...ale ona grzeje...- Co? Kto cię grzeje?
- Tak, uwielbiam z nią zasypiać, bo jest strasznie ciepła...jak jest ci z nią nie wygodnie to mów, położę ją do łóżeczka...
- Nie, jest w porządku...pomóc ci z tą kolacją? 
Oparłem się o ścianę i zacząłem szybciej oddychać.Co tu się kurwa dzieje? Nie chcę wiedzieć. Już nie. Zerwałem się z miejsca i najciszej jak mogłem wyszedłem z domu, wysiadając do samochodu. Pojechałem do Whisky a Go Go. Już przy pierwszym stoliku zobaczyłem Slasha, w otoczeniu dwóch dziewczyn. Wiedział co tu robię. I czego chcę. Zaprowadził mnie do kibla, dając mi worek kokainy. Podzielił ją na dwie działki, wciągnął jedną cześć i bez słowa wyszedł, zostawiając mnie samego. Wciągnąłem biały proszek, odchylając głowę do tyłu. Tak, tego potrzebowałem. To za Mandy i za Rain. Za to wszystko przez co muszę przechodzić. Mulat po chwili pojawił się w drzwiach, wpychając do kabiny dwie, ubrane w lateksową bieliznę striptizerki. 
- Masz piętnaście minut, ja stawiam, ja ustalam warunki...korzystaj McKagan, zaczekam na ciebie przy barze.
I zniknął w drzwiach, a ja już nic nie zobaczyłem. Czułem napastujące mnie ręce tych kobiet...nie mam siły udawać, że tego nie chce...że nie pragnę tego, co kiedyś...przecież o tym marzyłem...chciałem choć jednego dnia totalnej zmiany...Zdradziła cię...zdradziła cię...zdradziła cię...Nie, przecież nie znasz prawdy...zdradziła cię, ty też masz prawo ją zdradzić...i to aż z dwoma, piekielnie nagrzanymi laskami...jesteś pieprzonym Duffem McKaganem...pierdolić zasady. Przyparłem brunetkę do ściany i zająłem się jej piersiami, podczas gdy druga...nie ważne, mam piętnaście minut, na zniszczenie swojego życia do końca.



- Dziękuję, że pozwoliłaś mi...przeprosić...za to wszystko...- Joe stanął za mną, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Aaa...nie, n-no...nie dziękuj...cieszę się, że już to sobie wyjaśniliśmy.- powiedziałam, wycierając oczy, z łez. Mam nadzieje, że ich nie widział. Nie chciałabym tego.
- Ej,co się stało? Płakałaś?- spytał i jakby automatycznie chwycił moją twarz w dłonie. Drgnęłam i cofnęłam się o krok. Cofnął ręce, ale nadal patrzył na mnie intensywnie.
- Chodzi o niego, prawda? Rain, co się tak naprawdę stało? 
No i mu opowiedziałam. Czułam się jeszcze gorzej niż przed tym. Czy naprawdę mam się z nim rozstać z powodu dragów? Bo znowu zaczął je brać? Bo znowu ma wszystko w dupie? Bo znowu...zamienia się w starego Duffa? Muszę chronić Grace. W głowie kołacze mi myśl. Gówno prawda. Kochasz go,walcz. Nie tylko dla ciebie. Teraz chodzi o coś więcej, a raczej o kogoś więcej.



Wydaje się, że wczoraj nigdy nie istniało 
A śmierć wita mnie ciepło
I pozostało powiedzieć "żegnaj"



niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział 58




 Na początku sajens fikszyn a potem słodko, słodko słodko ♥♥♥...i potem już nie słodko.

Jest Grace, jejku już ją kocham. 
Rozdział dedykuję Liz, bo usunęła swoje blogi! Sami sprawdzcie! NALEŻY JEJ SIĘ WPIERDOL I TYLE.
Mam nadzieje, że nie obrazicie się na mnie za to przesunięcie w czasie.
***



Powoli otworzyłam oczy. Widziałam nad sobą coś dziwnego.To jakby niebo, tylko jakoś dziwnie zaróżowione. Było mi bardzo przyjemnie. Leżałam na czymś tak nieziemsko miękkim, że wydawało mi się że to łóżko Boga. Spojrzałam w dół i o dziwo wcale nie byłam w ciąży. Gdzie się podziało moje dziecko? Pomyślałam. Rozejrzałam się. Miejsce było dziwne. O ile to w ogóle było "miejsce" Wszędzie było biało. Tak jakbym wpadła do szklanki z mlekiem. Wstałam z miejsca i stanęłam, rozglądając się. Gdzie jestem?
Wtedy, jakby z głośników w metrze rozległ się głos Janis Joplin, śpiewający Trust Me. To taka piękna piosenka. Zawsze, kiedy przezywałam jakieś piękne momenty słyszałam ją w głowie. Ruszyłam parę kroków do przodu i poczułam pod stopami przyjemną piankę. Jakbym chodziła po wacie cukrowej. Miałam na sobie białą sukienkę, zupełnie mi nie znaną. O dziwo nie bałam się. Szłam przed siebie, a gdy wytężyłam wzrok w dół, widziałam jakieś miasto z góry. Gdzie ja jestem? Stanęłam w miejscu i obróciłam się. Zobaczyłam ją. Zobaczyłam idącą w moją stronę Janis. Też miała na sobie białą sukienkę. Te same długie włosy, te same bransoletki na rękach...uśmiechała się. 
- Janis?- spytałam. 
Podeszła blisko mnie i stanęła, splatając dłonie.
- Witaj, Rain.- szepnęła i ruszyła ręką, tak że zaraz obok niej wyrosła mała, drewniana ławka. Usiadła i także mi, kazała usiąść. 
Gdy to już zrobiłam, popatrzyłam na nią ze zdziwieniem i spojrzałam w jej spokojne oczy.
-Boję się.- szepnęłam, uśmiechając się.
- Czego?- spytała po chwili i jeszcze szerzej odwzajemniła uśmiech.
Czułam pod oczami łzy, ale nie chciały popłynąć po moich policzkach.
- Tego...wszystkiego.- szepnęłam i nadal na nią patrzyłam.
- Czego naprawdę się boisz?- odpowiedziała, a uśmiech nie schodził jej z twarzy.
Odwróciłam od niej głowę i przymknęłam oczy, wsłuchując się w szum powietrza.
- Tego, że nie będę mogła dać mojemu dziecku tego na co zasługuje.-szepnęłam. - Tego , że nie będę dla niego taką matką jaką chciałabym być.
- Dlaczego?- spytała.
Nie wiedziałam co mam odpowiedzieć. 
- On cię bardzo kocha, Rain.- powiedziała po jakimś czasie.- Wiesz, że pomoże ci, nawet jeśli ty, nie będziesz dawała rady.
Znowu na nią popatrzyłam.
- To znaczy, że...nie dam?- spytałam nie pewnie. Przyjrzała mi się i kiwnęła głową.
- Nie, Rain.- odparła.- Oczywiście, że dasz...przecież wiesz o tym.
- Ale...ja nigdy nie miałam prawdziwej rodziny- szepnęłam.- Moja mama umarła jak miałam 5 lat...ojciec zostawił mnie i siostrę gdy miałam dziesięć...skąd mam wiedzieć jak wygląda...to wszystko? Jak wygląda rodzinny dom?
- Ale on też nie wie...musiscie ten swój dom, zbudować od podstaw...wszystko od początku. Razem, możecie wszystko..osobno..
- Nic.- dokończyłam za nią.
Westchnęłam i rozejrzałam się w okół siebie
- Co to za miejsce?- spytałam.
- To zależy od ciebie, Rain.- odpowiedziała Janis.
- To znaczy, że...mogę być gdziekolwiek chcę?
- Tak, już chyba wiem, gdzie.- uśmiechnęła się i kiwnęła ręką. Wokół siebie ujrzałam stary dom Duffa, w Pheonix i jeziorko, za jego domem. Uśmiechnęłam się i wstałam z ławki, idąc parę kroków przed siebie. Usłyszałam śmiech dzieci i po chwili obok mnie przebiegłam ja. Tak, to na pewno ja. Tylko jak miałam dziesięć lat. Za mną Duff, Effy i Sebastian. Gonią mnie, ale w końcu blondyn łapie mnie za rękę i oboje padamy na ziemię, śmiejąc się. 
- Mogę do nich podejść?- spytałam, patrząc na nią.
Pokręciła przecząco głową i znowu kiwnął reką. Otoczenie się zmieniło i zobaczyłam chuśtawkę. Na niej siedziałam tym razem tylko ja i Duff, mieliśmy po szesnaście lat. Nachylił się i pocałował mnie w odkryte ramię.
- Kocham cię, wiesz?- spytał. 
Moje młodsze wcielenie uśmiechnęło się do niego i pocałowało jego oczekujące mojego smaku usta. Znowu wszystko zniknęło i pojawił się inny widok. Byłam już dorosła, idę po ciemnej ulicy w Los Angeles, a za mną biegnie Slash.
- Przepraszam, Rain...proszę wybacz mi...-krzyczał.
Nie słuchałam go i szłam dalej. Płakałam. 
- Nie...nie chcę cię słuchać...nie chcę cię znać, rozumiesz?- zatrzymałam się i szepnęłam. Ponownie zmieniło się otoczenie tym razem nigdy siebie nie widziałam. Zobaczyłam salon i kanapę w starym domu, gdzie jeszcze mieszkało całe Guns N Roses. Siedział na niej Duff i Axl. Oboje pili piwo i rozmawiali.
- Nie wiem, czy mogę w ogóle to wytłumaczyć.- powiedział blondyn. - Kocham ją tak mocno, że gdyby cokolwiek...umarłbym razem z nią, rozumiesz? Albo oddałbym życie...jest wszystkim, całym sensem mojego życia...nie wyobrażam sobie, żeby jej nie było, że nagle miała by zniknąć...kocham ją, Axl...niewyobrażalnie mocno ją kocham...
Obraz zamazał się i już więcej nic nie zobaczyłam.Usiadłam z powrotem na ławkę i spojrzałam w stronę Janis. 
- To wszystko siedzi w twoim sercu, Rain.- szepnęła.- Mogłabym ci to pokazywać jeszcze kilka dni.
- No przecież to tylko sen...- powiedziałam. 
- Jeśli chcesz, możesz zawsze się obudzić...- zaśmiała się.- A tak na poważnie...jesteś konkretnie pieprznięta w łeb.
Wybuchnęłam śmiechem.
- No bo kto normalny śni o mnie w taki sposób?- razem się śmiałyśmy właściwie nie mogąc przestać.
- Jak byłam w śpiączce, wtedy...jak straciłam przytomność, to śniło mi się że powiedziałaś mi, że będziemy mieli syna i nazwiemy go Milo...
- Poważnie?
Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się. 
- Ale...szczerze...oboje z Duffem chcieliśmy mieć bardziej córeczkę...więc dobrze, że jednak Grace będzie musiała trochę poczekać na rodzeństwo.- powiedziałam i zaczęłam obracać w palcu moją obrączkę.
- Naprawdę nie ma się czego bać...dobrze ją wychowacie, kochacie się tak mocno...juz samo to wystarczy na dobry początek.- uśmiechnęła się ciepło.
- Pora już na mnie,prawda? - szepnęłam.
Pokiwała głową i gdy chciałam cos powiedzieć, nagle zapadła ciemność. Jakby ktoś wyłączył światło. Cisza i nagle otworzyłam oczy. 
- Ciii...ciii...cichuuutko...-głos Duffa rozlegał się z drugiego końca sypialni.- Śpij, maleńka...ciii...
Zerwałam się do pozycji siedzącej, głośno oddychając. Blondyn chodził po pokoju, trzymając Grace na rękach, całując ją w główkę i kołysząc na boki. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się. 
- Dzisiaj obudziła się minutę po piątej...o pietniaście minut za długo niż obstawiałaś...-obrócił ją do mnie i zobaczyłam maleńką postać, ubraną w biały śpioszek. 
Po raz kolejny mnie to wzruszyło. Wyszłam z łózka, odrzucając na bok kołdrę.Podeszłam do nich i pocałowawszy mojego męża w usta, pogłaskałam córkę po głowie i wyciągnęłam ręce, by Duff mi ją dał.
- Nakarmię ją, a ty idź spać...- powiedziałam cicho i oboje podeszliśmy do łóżka. Położyłam się obok niego i przytuliłam Grace do siebie i zaczęłam ją karmić piersią. 
Duff patrzył na mnie i na nią z boku, w zupełnym skupieniu. 
- Nie uwierzysz co mi się śniło...-szepnęłam i spojrzałam w jego stronę.- Gadałam z Janis o Grace i pokazywała mi jakieś scenki z naszej młodości...wiesz...wtedy co jak mieliśmy szesnaście lat to mi pierwszy raz powiedziałeś, że mnie kochasz.
Parsknął cicho śmiechem i podparł głowę o zgięte nadgarstek.
- Ze zmęczenia...-wytłumaczył.- Mi też się śnia jakieś bzdury...że chodze ze Stevenem po szczycie Kilimandżaro w samych gaciach...coś takiego...(mój autentyczny sen xd)
Zasmiałam się i pokręciłam z niedowierzaniem głową.
- Jak mieliśmy po dwadzieścia lat i chlaliśmy więcej niz spaliśmy to pamiętam, że też tak miałam...no niestety...- spojrzałam znacząco na Grace i zaśmiałam się.- Jak sie naje to odkładamy ją do siebie czy śpimy z nią? 
- Dobra, niech sobie śpi tutaj...-uśmiechnął się. Gdy dała znać, że już więcej nie chce, położyłam ją na środku, pomiędzy nami i nakryłam z obu stron kołdrą, tak żebyśmy jej czasem nie przygnietli. 
Duff położył się na wznak i ziewnął, przeczesując sobie włosy. 
- A dzisiaj mamy gości, nie?- spytał.
- Tak...jedziesz gdzieś, czy mi pomożesz ogarnąć wszystko?- spytałam, kładąc głowę na poduszce. Zamknęłam oczy i powoli znowu zasypiałam.
- Na dziewiątą mamy w Geffen spotkanie w sprawie tych trzech koncertów z Metallicą, więc o jedenastej gdzieś będę...z resztą wiesz, że Slash zawsze się spóźnia.
- Tymbardziej, że będzie z Perlą.- zauważyłam. Spojrzałam na Grace, ale już spała.Odetchnęłam z ulgą i wsłuchałam się w jej ledwo słyszalny oddech.
- Za dwa dni będzie miała miesiąc, potem roczek...i potem tam przeleci to wszystko...tak jak nam przeleciało.

- Duff McKagan, ma córeczkę...-szepnęłam z nie dowierzaniem.- Ze mną...
Zaśmiał się i gdy miał coś powiedzieć zadzwonił telefon. 
- Kurwa mać...-zerwał sie szybko i wyciągnął rękę, chwytając telefon i przykładając ją do ucha.- Jest piąta rano...
Zaczął mówić, ale głos w słuchawce mu przerwał. 
- T-tak..to ja...- odpowiedział ciszej. Podniosłam się na łokciu i wbiłam w niego wzrok. 
Ktoś długo coś mówił, nie mogłam rozpoznać tego głosu. 
- C-co?- jęknął szeptem. Wystraszyłam się i podniosłam, siadając na łóżku.
- Duff, co jest?- spytałam nerwowo. 
- D-dobrze...w jakim szpitalu?
Zamarłam, zerkając na Grace.
- B-będę...-odłożył słuchawkę i zerwał się z miejsca.
- Co się dzieje?!- podniosłam wzrok.
- Mandy...miała wypadek...-powiedział, zakładając spodnie.- Zostań tu..ja..
- Co?!- jęknęłam.- Nie..j-jadę z tobą...
Podniosłam córkę, całe szczęście nie obudziwszy jej. Wsadziłam ją do łóżeczka, by się ubrać. Jezu co się stało? Wypadek? Przecież ona jest w ciąży...Boże.Szybko nałożyłam jakieś ciuchy i wzięłam kocyk Grace, zawijając ją w niego. Zbiegłam na dół, zabierając nosidełko i biorąc torbę z wszystkimi potrzebnymi rzeczami. Duff już był w aucie. Jechaliśmy tak szybko, że modliłam sie o to, by jeszcze nam nic się nie stalo. Gdy wbiegliśmy do szpitala, od razu pokierowali nas na Oiom. Pomysleć, że jeszcze kilka miesięcy temu to ja tu leżałam. Na jednym z krzeseł siedział Axl, trzymając twarz w dłoniach. Obok niego Mickey, który tylko patrzył w ścianę.
- Co się stało, Axl?- podbiegliśmy do nich.
- R-ratują ją...i dziecko...- szepnął. Usiadłam i wyjęłam córkę z nosidełka, przytulając ją do piersi. Oczywiście obudziła się i zaczęła tak płakać, jak nigdy. Nie mogłam jej uspokoić, więc poszłam na koniec korytarza, kołysząc ją nerwowo. Odwróciłam się, bo zobaczyłam że z jakiegoś pokoju wychodzi lekarz. Stanął obok Duffa i Axla i pokręcił głową. Powiedział coś, ale już wiedziałam co to oznaczało. Axl wybuchnął płaczem, nawet głośniejszym niż Grace. Stałam jak wryta nie mogąc się ruszyć. Blondyn podszedł do Mickeya i uklęknął przed nim, przyciągając go do siebie. Łzy zaczęły spływać mi po policzkach, zasłaniając mi widok. Co teraz będzie Mickeyem? Mandy nie żyje? Naprawdę nie żyje?










środa, 16 października 2013

Rozdział 57



Tak więc, dokładnie dzisiaj mija rok od założenia 
bloga. Wiele się w tym czasie działo, w moim życiu jak i w blogu...dziękuję za te prawie 40 tysięcy wyświetleń, Wasze komentarze i wsparcie :) Kocham Was, ludzie <3
Ten rozdział dedykuję Maggy, bo jej szatański plan nie długo zostanie wpleciony w fabułę !
Dodam jeszcze tylko, że to ostatnie takie przyjemne rozdziały. Cieszcie się, póki dają hahaha :D



***

"Patrzyliśmy poprzez żar spalonych mostów, migoczący za nami,
marząc o tym, jak zielono było po drugiej stronie.
Kroki skierowane naprzód, lecz wracały przez sen,
ciągnięte siłą jakiegoś wewnętrznego pływu."


Ten głos.Słyszałam go już wiele razy.Zawsze tak sama działał na moją podświadomość. Zawsze wzbudzał takie same emocje. Takie same odczucia. Głos Davida Gilmour'a, był moim przyjacielem. Zawsze otulał mnie do snu, przykrywał kołdrą aż po same uszy, był przy mnie gdy się budziłam i gdy zasypiałam.Dorastałam z Pink Floydem grającym w starym gramofonie, który choć niszczył dźwięk i tłumił onieśmielający głos Davida...działał na mnie tak samo. Dłoń spoczywała mi na moim brzuchu, opuszkami palców delikatnie go gładząc. Tak mało brakowało, skarbie. Pomyślałam sobie, marszcząc brwi. Moje maleństwo, było zagrożone tylko i wyłącznie z własnej winy.Nasze maleństwo. Wraz z tym spojrzeniem, płyta przewinęła się z High Hopes, na One Metallici.
- To składanka?- szepnęłam, patrząc  boku na jego skupioną twarz. Wyraźnie o czymś myślał. Przegryzał wargę i zaciskał palce na kierownicy.
- Tak, zgrałem ją dla ciebie.- odparł, ale nie popatrzył na mnie. Kiwnęłam głową i wsłuchałam się, tym razem w głos Hetfielda. Nie pamiętam absolutnie nic,nie wiem czy to jawa czy sen, w głębi mnie narasta krzyk, lecz powstrzymuje mnie ta potworna cisza. Nie mogę ubrać w słowa tego, jak bardzo te słowa odzwierciedlają moje myśli.Piosenka zaczęła przechodzić na tą "cięższą stronę". Gitary wydawały z siebie krótkie, ostre dźwięki łącząc się z perkusją Larsa, idealnie wypełniając tą pełną agresji i wilczą nutę. Tak na prawdę dobrze wiem, że to ukryte wołanie o pomoc. Świat już przeminął, zostałem sam.Boże, dopomóż mi.Wstrzymuję oddech pragnąc śmierci
Błagam cię Boże, dopomóż mi.
- Pojedziemy najpierw po psa, a potem od razu do domu, dobrze?- odezwał się po jakimś czasie, gdy muzyka ucichła, a moim uszom dobiegł głos Roberta Planta. O nie, tylko nie teraz. Led Zeppelin to chyba nie najlepsze rozwiązanie, w takim momencie.
- Poczekam w samochodzie.- szepnęłam i po chwili blondyn zatrzymał auto pod domem Effy. Otworzył drzwi i wyszedł, ale za nim je zamknął ruszyłam się nie spokojnie. 
- D-Duff...-zawołałam za nim. Udało się, nachylił się przez okno i popatrzył na mnie pytająco.- Kocham cię.
-Chyba nie muszę odpowiadać, prawda?- uśmiechnął się i odszedł w stronę budynku. To The Rainy Song, z płyty Houses of the Holy. Zawsze gdy tylko wypowiadał słowo "Rainy" miałam wrażenie, że mówił o mnie i to w tej piosence kochałam. Choć Plant opowiadał o deszczu ja i tak wyobrażałam sobie , że moje imię ma coś z tym wspólnego. Właśnie z nim. Z Robertem. Boże, jaka byłam głupia.Szepczę do siebie i patrzę jak drzwi się otwierają i po chwili staje w nich Effy Nie widzę jej dokładnie, bo blondyn i skaczący Hazer mi ją zasłania, więc szybko rezygnuję i opieram głowę o szybę, wsłuchując się w odgłosy cichej gitary, grającej po za głosem Planta. Jestem zmęczona, tak bardzo jak chyba nigdy w życiu. pomimo tego, że przecież przez te dwa dni spałam. A co było tego przyczyną? Do dziś nie wiem i podejrzewam, że lekarze także.Najważniejsze, że żyje twoje dziecko.Powtarzam sobie już setny raz.Duff wraca i kładzie Hazera na tylnym siedzeniu i wraca, siadając na kierownicą i już po chwili jesteśmy w drodze.
- Cześć, piesku.- głaszczę go za uchem, przez fotel , bo nie mam siły się odwrócić. 
Mijają minuty a z głośników dobiega mnie tym razem początek One, U2. Wsłuchujemy się w tekst obydwoje i wiem, że on także o mnie teraz myśli. Jedna miłość,jedno życie, kiedy potrzebujemy tego samego.Noc, miłość, musimy czuć ją oboje,ona minie... Jeśli jej nie pielęgnujesz
- Jeśli jej nie pielęgnujesz.- powtórzyliśmy za Bonem oboje i uśmiechnęliśmy się, odwracając głowy w swoją stronę. 
-Jesteśmy jednym...-mówiłam wraz z wokalistą, wpatrując się w jego oczy.
-Lecz nie tym samym.- dokończył.
-Musimy wspierać się nawzajem...- szepnęłam i wygięłam się, kładąc głowę na jego ramieniu.
-Wspierać nawzajem...wspierać nawzajem...-mówił, wraz z Bonem i zdałam sobie sprawę z tego, że zatrzymuje samochód. Nerwowo podniosłam głowę i spojrzałam na niego.

- Co ty robisz?- spytałam. 
Wyciągnął kluczyki ze stacyjki i pokręcił głową śmiejąc się.
- Nie bój się.- zaśmiał się.- Chcę ci tylko coś pokazać...
Wyszedł z samochodu, obchodząc go i otwierając także moje. Posłusznie wyszłam na dość chłodne, noce powietrze.Rozejrzałam się i zdałam sobie sprawę z tego, że stoimy na ulicy Walter St. To ta ulica. Prawie natychmiast zauważyłam ten dom.
Patrzyłam na niego jak osłupiała. 
- Nie stój tak, bo zimno...chodź...- chwycił mnie za rękę i pociągnął pod płot. Nic się nie zmieniło, ten sam syf jaki był jest nadal. Ktoś wymienił drzwi i wstawił poręcz do schodów. Powoli otworzył furtkę i popchnął ją do przodu.
- Duff!- pisnęłam, odciągając go.- Ktoś tu teraz mieszka...nie możesz...
- Uwierz mi mogę...-nie patrząc na mnie wciągnął mnie na podwórko. Wiedziałam, że idzie do tego drzewa. Pamiętał.- Spędziłem tu najlepsze lata mojego życia i to pod tym drzewem cię straciłem, na rzecz tego jebanego chuja z lokami...
Parsknęłam śmiechem i rozejrzałam się nerwowo i po chwili stanęliśmy pod dość starą akacją, której nie wiły się długo nad naszymi głowami.
- Wiesz jak często jeździ tu policja...spierdalajmy za nim...- nie zdążyłam nic powiedzieć po szarpnął delikatnie moim ciałem i wskazał na coś palcem, Podążyłam jego wzrokiem i wbiłam spojrzenie w wyryte, zupełnie krzywo i nie czytelnie " R+D" I na dole małe serduszko, przebite strzałą. Odchodziły od niego takie jakby promienie. Zmarszczyłam brwi. 
- To...-wskazał na promienie.- Trochę mi nie wyszło...to miała być krew...że wiesz, że moje serce krwawi po tym jak zaczęłaś z nim...ee...nie wiem, sypiać?
Dotknęłam opuszkami palca literek i poczułam w sercu takie przyjemne ciepło.
-Który to był rok?- szepnęłam.
- Czwarty września, osiemdziesiąty szósty.- odparł jakby szorstko. Jejku, nawet pamięta datę. Zmarszczył zabawnie brwi, jakby sobie coś przypominał.- Poszedłem wtedy do jakiegos dilera..i naćpałem się jak messershmitt...
- Pamiętam...-mruknęłam, powoli zaczynając sobie przypominać.- Szukałam cię, bo Steven mi powiedział, że...coś się chyba tobie stało...znalazłam cię w tej...
- W tej opuszczonej fabryce Marlboro...- dokończył za mnie.
- Slash był na mnie zły...-powiedziałam.- Nie rozumiałam jak mógł tak mówić...przecież byłeś moim bratem, moim przyjacielem...moim wszystkim...
Uśmiechnął się do mnie słabo po czym oparł się o pień.
- Szłam po ulicach...i płakałam, wiesz?- nigdy w życiu nie opowiadałam mu tylu rzeczy.
Patrzył na mnie w skupieniu i co chwile zerkał na moje usta. 
- Wiem.- szepnął.-Potem...jakoś doczepił się Sixx z Motley Crue...i widziałem jak na ciebie patrzył....choć byłem naćpany...to jeszcze bardziej mnie dobiło.
- I jak...potem...-zaczęłam mówić i wiedziałam że on już wie o co mi chodzi.Przybliżałam się do niego powolutku.- Pamiętasz te napięcie między nami? Te iskry...jakby takie...
-Takie przyciąganie...pamiętam to do dzisiaj...- byłam co raz bliżej.
- Położyłam ci ręce...-powtarzałam tę czynność, razem z moimi słowami.- O tutaj...i podniosłam się na palcach...
- I poczułem twój oddech w ustach...-nasze twarze są co raz bliżej.
- Objęłam twoją twarz rękami...-jak powiedziałam tak zrobiłam.- I zapomniałam o Slashu...
- I..wtedy pocałowałem cię...- szepnął i jego usta w tym momencie musnęły moje i przeszedł nas ten sam dreszcz co wtedy. Ta chwila była czymś cudownym i teraz przeżywam dokładnie to samo. Powoli poczułam, że wsuwa mój język do środka.Jego ręce zaciskają się wokół mojego ciała. Przyciągają mnie do siebie. O tak, jestem w domu.Teraz ja angażuję mój język i czuję to znajome uczucie, w dole brzucha. Ten pocałunek jest taki jak wtedy. Te same emocje, myśli...ta sama miłość.Dobra, bądźmy szczerzy...wtedy to nie był pocałunek...my się po prostu pieprzyliśmy językami. Ale teraz...jest nie co bardzie delikatnie i tak...czuję się tak, jakby on za tym tęsknił. W końcu odrywam się, czując na twarzy gorące wypieki. Jego oczy są jakby czarne a zapalony w środku lont nie gaśnie i widzę jak podpala także mnie.Przełykam ślinę i mrugam, próbując się opanować.
- Myślę, że oboje teraz powinniśmy...-zaczął, ale przerwałam mu w połowie zdania.
-Pieprzyć się.- dokończyłam za niego. Uśmiechnął się i ten uśmiech był właśnie taki, jaki kochałam. Pełen pożądania, podniecenia i miłości.
- Na masce samochodu...albo pod prysznicem...albo...-mruczał i pocałował mnie znowu.
- Eee...przepraszam...ale nie za bardzo wiem, co państwo robią w moim domu...
Podskoczyłam i wtuliłam się instynktownie w jego ciało. Odwróciliśmy się i zobaczyłam jakiegoś młodego chłopaka.
- Sory...- powiedział Duff.- Chciałem tylko...
Wytrzeszczył oczy, gdy zobaczył jego twarz w całości.
- Duff McKagan z Guns N' Roses?- powiedział z zachwytem.- Możesz tu nawet zamieszkać...
Zaśmiałam się i włożyłam ręce pod jego kurtkę. Wiem, że był zniecierpliwiony. Widziałam to w jego oczach...bawiło mnie to trochę.
- Mieszkaliśmy tu kiedyś i wiesz...po prostu dużo wspomnień...-tłumaczył się blondyn.
- Mamy po was w takim razie parę rzeczy...jedno zdjęcie...chyba nawet pani na nim jest...kilka kubków z kuchni i w jednym pokoju znaleźliśmy kostki do gitary...nie wiem...to może wejdźcie...
- Daj mi tylko to zdjęcie, a resztę sobie weź...albo wyjeb...-powiedział do niego i ruszył w jego stronę ciągnąc mnie za rekę. 
- Nawet te kostki?- spytał z zachwytem i zaprosił nas do środka. Naprawdę nic się nie zmieniło. 
- Tak, co mi po tych kostkach...-machnął ręką, a chłopak wbiegł na górę i po chwili zaraz z nich zszedł niosąc w ręku zdjęcie. Spojrzeliśmy na nie z Duffem i zobaczyłam na nim siebie.
- Kurwa, szukałem tego zdjęcia wszędzie...-jęknął i szybko je wziął chowając do kieszeni kurtki.- Tak czy inaczej dzięki stary i sory za wtargnięcie...
Wyszliśmy wchodząc do samochodu. Hazer spał sobie spokojnie i nawet na nas nie spojrzał. Znowu zaczęła lecieć muzyka, ale tym razem blondyn szybko ją wyłączył. 
- Skąd masz to zdjęcie? Mam na nim chyba z dwadzieścia lat...-zapytałam, kładąc dłoń na jego kolanie. 
- Już nie pamiętam...ale jest śliczne.- powiedział. Zwróciłam uwagę na to jak szybko jedzie.
- Do czego się tak spieszysz?- spytałam zdziwiona.
- Jak to do czego? Do ciebie...-odparł a ja ze śmiechem opadłam na kanapę i zatopiłam się  wspomnieniach z przeszłości.





sobota, 12 października 2013

Rozdział 56

Od razu mówię, że nie chciałam tym rozdziałem urazić czyjejś wiary, lub po prostu osoby. Jest to moja całkowita inwencja twórcza, zupełnie nie związana z moimi wartościami, lub kogokolwiek. 
Jeśli ktoś...po prostu nie chce czytać, niech nie czyta.


***
Dwa dni później...



- Wie pan może, co było spowodowane tak nagłym spadkiem ciśnienia? Nie wiem…może pani Rain nic nie jadła, albo nie piła…może coś ją zdenerwowało? -spytał mnie lekarz, w średnim wieku. Przyjrzałem się jego twarzy. Jego zmarszczkom, delikatnym kropelkom potu na łysej głowie i na wpatrujące się we mnie, nic nie rozumiejące oczy. A co ty tak naprawdę o niej wiesz? Co wiesz… o nas? O mnie i o niej? Jesteś tylko lekarzem i robisz to co musisz, wiem. Ale do diabła przestań w kółko zadawać te same pytania, co tamci. Nie wiem co się stało. Nie wiem dlaczego ,tak się stało ani co było samym środkiem tego całego zamieszania. Nie wiem nic, na ten moment. Nie mogę nawet w pełni powiedzieć, że jest tam bezpieczna. Obok mnie stał Slash, nerwowo skubiąc wargę i zerkając ukratkiem na swoją nową dziewczynę, dlaczego tu jest? Znowu nie wiem. Szukam w głowie odpowiedzi, dlaczego moja żona w ogóle tutaj trafiła? Co takiego mogło się stać, że zareagowała w taki a nie inny sposób. Boję się. Boję się tak, jak chyba nigdy się nie bałem. Strach mnie paraliżuje od środka. Oplata moje serce i powoduje ból. I dziwny rodzaj tęsknoty za normalnością. Po raz kolejny mrugam oczami i wpatruję się tępo w niebieskie tęczówki lekarza. Otwieram usta, tak jakbym chciał coś powiedzieć…ale tak naprawdę nie mam co i ponownie je zamykam.

- Duff…-Slash oczekująco szepnął. A po co jemu moja odpowiedź? Co mu to da? Czuję w ustach niesmak i suchotę. Język przykleił mi się do podniebienia. To tak jakby brak jej ust, powoduje to wszystko. To, że tak bardzo chce mi się pić. Mój język, za nią tęskni, jakkolwiek to brzmi.

- Chciałbym…-nagle wyrwało mi się.- Chciałbym do niej znowu wejść…

Mężczyzna poruszył się jakby nerwowo, po czym palcem wsunął okulary, spadające mu na prawie koniuszek nosa.

- Powiedziałem, że jeśli tylko poczuje się lepiej, od razu będzie mógł pan…-nie wytrzymuję i nagle gwałtownie odwracam się. Siadam na białym, nie wygodnym krześle i chowam twarz w dłoniach, próbując jakoś pokładać swoje myśli. Nie spałem od dwóch dni. Wytrzymam. Szepczę w głowie, choć wiem, że innej opcji i tak nie ma. Muszę tu być. Nie odejdę. Po prostu, tu zostanę i będę czekał na to, co się wydarzy. Kiedy znowu będę mógł na nią patrzeć. W domu. Kiedy będziemy się pieprzyć, kiedy będzie mnie całować, kiedy będzie mi mówić, że mnie kocha…a nie leżąc w szpitalnym łóżku. Nie wiedziałem, co tak naprawdę dzieje się wokół mnie.

- Stary, jedź do domu.- usłyszałem jego głos. Nawet nie chciałem na niego patrzeć. – Umyj się, prześpij…ja tu zostanę.

Nigdy w życiu nie pojadę. Nie zostawie ich. Tak, ich. Jej i naszego dziecka. Są tacy bezbronni…tacy…tacy…opuszczeni.

- Nie.- odparłem, krótko i przez palce zobaczyłem jego dzie
wczynę, opartą o ścianę naprzeciwko nas. Ziewała, stukając obcasem o podłogę.- To ty jedź, nie potrzebuję opieki.

Wiedziałem, że jestem opryskliwy i chamski. Nie będę udawał i mam nadzieje, że mnie w tym zrozumie.

- Dobrze.- zrozumiał i wstał, klepiąc mnie parę razy po ramieniu. Podszedł do kobiety i wyciągnął w jej stronę dłoń. Spletli się w uścisku i poszli przed siebie. I znowu zostałem sam. Sam ze swoimi myślami. Kiedy tak się siedzi i umiera, ze strachu przed czymś związanym z osobą którą kocha się nad życie, przechodzą cię przez głowę, takie myśli jakich normalnie po prostu nie ma. Zaczynasz modlić się do wszystkich którzy tylko przychodzą ci do głowy…ale wiesz, że i tak ci nie pomogą bo nigdy w nich nie wierzyłeś…że zawsze z nich kpiłeś. Jakim cudem mieli by w ogóle słuchać? Ale potrzebowałem rozmowy. Nawet nie znałem dobrze modlitw. Tylko te z dzieciństwa, których nauczyła mnie mama. W kościele mówili, że Bóg nigdy nie zostawia tych w potrzebie. Dlaczego więc, nie mogę Go prosić o to by wszystko było dobrze?

- Przepraszam, mogę się dosiąść?

Na początku, nawet nie usłyszałem. Ktoś miał strasznie cichy głos. Odwróciłem głowę i zobaczyłem przed starszego mężczyznę. Miał na sobie piżamę w paski i kroplówkę wbitą w wenflon, która wtłaczała do jego organizmu wodę.Był na prawdę wiekowy. Jego twarz była cała pomarszczona,z przebarwieniami. Włosów miał tylko parę, na bokach głowy. Jedyne, co zwróciło moją uwagę były jego oczy. Takich par oczu nie widzi się na co dzień. Było w nich całe jego życie. Tak jakby mi je pokazał, jednym spojrzeniem.

- Przepraszam, że przeszkadzam…ale  jestem tu strasznie samotny…- powiedział szybko, widząc, że dziwnie mu się przyglądam.- Jeśli oczywiście, nie chce pan…

- Nie…proszę mówić.- szepnąłem, nadal wpatrując się w jego brązowe tęczówki.

Uśmiechnął się nieśmiało, przysuwając się trochę bliżej mnie.

- Co pan robi, na tym oddziale? To OIOM…- powiedział.

- Moja żona.- szepnąłem, prawie natychmiast. Zawiesił wzrok i jego uśmiech tylko delikatnie zszedł twarzy. Jego twarz się śmiała, ale oczy nie.

- Wiedziałem.- odpowiedział.- Gdy tylko pana zobaczyłem, wiedziałem że to chodzi o miłość.

Wpatrywałem się w niego, prawie odlatując od rzeczywistości. Co to za człowiek? Kim on jest?

- Jestem William Johnson, panie McKagan…- skąd zna moje nazwisko? Nawet zabrakło mi słów, by się go spytać. – Co się przydarzyło pana żonie?

Spytał i nadal się uśmiechał. Kto to jest?

- Nie wiem…-szepnąłem i zdałem sobie sprawę z tego ,zę ani razu odkąd przyszedł nie zamrugałem. Odchylił się delikatnie i zamknął usta, by po chwili znowu je otworzyć.

- Wie pan…-zaczął.- Mówi się, że nie wiedza jest najlepszym rozwiązaniem…ale ja tak…między nami, powiem panu , że to gówno prawda.

Mimowolnie uśmiechnąłem się.

- Ile pan lat, panie McKagan?- spytał.

- Dwadzieścia sześć.- odparłem.

- A ile pan zna swoją żonę?

- Dwadzieścia sześć, od urodzenia- powiedziałem zgodnie z prawdą. Kąciki jego warg, zadrgały.

- Miałem tyle co pan teraz, kiedy poznałem swoją Molly…- powiedział, jakby nie obecny. Zmarszczyłem brwi i zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo jestem go ciekawy.- Zmarła rok temu…

Wstrzymałem oddech i poruszyłem się nie spokojnie.

- Przykro mi…-szepnąłem. Uśmiechnął się szeroko i kiwnął ręką.

- Plan Boga jest czasami strasznie przewidywalny, panie McKagan.- powiedział.- Proszę na mnie spojrzeć, ja jestem już jedną nogą razem z nią…mam raka…każdego dnia, ta druga noga jest już co raz bliżej granicy.

Trochę mi to zajęło, za nim w końcu zrozumiałem co do mnie mówił.

- O-och.

- Nawet nie wie pan, jak bardzo dziękuję Mu za to.- szepnął.- Bo tak już jest…jak ten jeden umrze, zabiera ze sobą tego drugiego…a miłość nadal pozostaje wieczna.

To takie piękne słowa.

- Kocha pan swoją żonę?- spytał po krótkim milczeniu.

- Kocham ją nad wszystko, na tym świecie…- szepnąłem, znowu mrugając po przerwie.

Uśmiechał się, skupiając wzrok na moich oczach.

- Na pewno jest piękną kobietą.- raczej stwierdził niż spytał.

Zasmiałem się pierwszy raz, od tych dwóch dni.

- Jest piękna. -potwierdziłem.- Zawsze była… i zawsze będzie…tyle, że ona nigdy mi nie wierzy.

- Zupełnie tak jak Molly…-pokręcił głową.- Możesz mówić, a ona zawsze powie że jest brzydka.

Razem się śmialiśmy, zupełnie jak starzy, dobrzy przyjaciele.

- Kobiety, już tak mają.- powiedział, poważniejąc.- Są po to, byśmy nie zwariowali… po to, by na nas czekały, po to by wyładowały naszą złość, jednym spojrzeniem… po to by ich ciała leżały obok nas…po to byśmy mówili sobie, jak bardzo delikatne i kruche są…trzeba przyznać, że gdyby nie one świat by nie istniał.

To chyba najpiękniejsze słowa jakie w życiu słyszałem. W głowie kołowała mi myśl, że to nie jest zwykły człowiek.

- Miłość, to chyba największy dar jaki można kiedykolwiek od Boga dostać, prawda?- spytał.- Ta jedyna, między kobietą a mężczyzną… taką jaką pan obdarza swoją żonę.

- Moja mama zawsze mi to powtarzała… że…że nie liczy się to wszystko inne…że pieniądze nie są wcale ważne, że to miłość kieruje nami…od początku do końca…chyba dopiero kiedy brałem z nią ślub, zrozumiałem co miała na myśli.

Słuchał mnie z uwagą, tak jakby chciał się czegoś dowiedzieć.

- Jest pan dobrym człowiekiem, panie McKagan.- rzekł po krótkiej przerwie.- Pierwszy raz nie czuję się samotny.

Uśmiechnąłem się do niego a on odwzajemnił uśmiech, z podwojoną siłą. To musi być anioł. Tak, to na pewno on. Mama opowiadała mi o tych ludziach, którzy nagle pojawiają się w tym najczarniejszym i najgorszym momencie i po prostu jakby pstrykają palcami i czujesz się o wiele lepiej.

- To ja panu dziękuję…chyba pójdę teraz do żony.- szepnąłem.

- Niech Bóg ma pana w swojej opiece…i Rain…i wasze dziecko…bądźcie szczęsliwi..i pamiętaj, że jedyne co masz…to właśnie oni.

Zamrugałem parokrotnie i nagle ktos z drugiej strony dotkać mojego ramienia. Odwróciłem się i zobaczyłem przed sobą lekarza.

- Pana żona obudziła się…wyniki się po poprawiły…chyba wszystko wraca do normy.

Boże, dziękuję. Odwróciłem się z powrotem do starszego mężczyzny, ale zobaczyłem tylko puste białe krzesło. Patrzyłęm na nie, uśmiechając się do siebie. Właśnie rozmawiałeś z aniołem, kretynie.

- Idę…-szepnąłem i wstałem, idąc za nim. Jestem pewny, że zwariowałem, że po prostu z braku snu dostałem na łeb. Mężczyzna otworzył przede mną drzwi i wszedłem do małej salki. Na środku stało łóżko, a na nim ona. Powoli podszedłem w jej stronę i stanąłem po lewej stronie łóżka . Głowę miała odwróconą, a włosy przylegały do jej bladej twarzy, tak jakby się przykleiły.

- R-rain…-szepnąłem i zdałem sobie sprawę, że powstrzymuję łzy.

Odwróciła powoli głowę i wbiła swoje brązowe, pełn
e zmęczenia oczy w moje. Uniosła kąciki ust i przymknęła powieki, po chwili znowu je otwierając. 

- Wróciłam…-szepnęła.

Upadłem na to pieprzone białe łóżko i położyłem głowę na jej piersi, przytulając ją tak mocno, jakby zaraz znowu miała mi uciec.Zaczałem całować dosłownie wszystko, jej szyję, policzki, usta…

- Tak bardzo cię kocham… tak mocno… kocham cię…- szeptałem, nie poznając samego siebie.

Trzymała w dłoniach moją twarz, słabo odwzajemniając moje pocałunki.

- Przepraszam…po prostu, to wszystko…-zaczęła się tłumaczyć, ale ja je nie słuchałem. Wpatrywałem się w jej twarz, widząc to jaka jest piękna i jaka bezbronna…i że jest tylko moja, nikogo więcej na tym świecie.

Uspokoiliśmy się razem dopiero po jakiś dziesięciu minutach. Położyłem się obok niej, przytulając ją tak mocno, by nie spadła z łóżka. Czułem rosnące na jej skórze ciepło i to jak powoli ogrzewa także mnie.

- Wiesz co mi się sniło, jak…no wiesz…-nagle szepnęła.

Spojrzałem na nią z góry, patrząc na ułożone w równym rzędzie rzęsy, spoczywające na powiekach.

- Pieprzona Janis Joplin siedziała ze mną w łódce i powiedziała mi, że będziemy mieli syna…i że nazwiemy go Milo (czyt. Majlo), bo to imię zawsze jej się podobało.

Oboje zaśmialiśmy się cicho, a ja przypomniałem sobie tego starego mężczyznę i zamyśliłem się trochę.

- A ja rozmawiałem z kimś z góry..-szepnąłem. Spojrzała na mnie, wyciagając głowę wyżej.

- Jakiej góry…?-spytała zdezorientowana.

Chciałem jej wszystko powiedzieć, ale stwierdziłem, że zostawię do dla siebie.

- Modliłem się, wiesz?- szepnąłem po jakimś czasie, zupełnie zapominając o tym co mówiłem wczesniej.

Opadła na moją klatkę piersiową i pocałowała mnie w ramię, przez koszulkę.

- Przecież, nie wierzysz w to wszystko… -szepnęła. Ma rację, nie wierzę.

- Ale jednak… jednak… ktoś tam musiał mnie wysłuchać… -powiedziałem.

Zamilkliśmy każdy , zatopiony w swoich myślach.

- Gdzie jest Hazer?- spytała wyrywając mnie z zamyślenia.

- Effy go zabrała do siebie…Sebastian się od niej wyprowadził, wiesz?

Zamknęła gwałtownie oczy i zmarszczyła brwi.

- Zabierz mnie  do domu… muszę odpocząć… tak bardzo chcę odpocząć…

Mamy nowy rozdział, trochę zagmatwany...i tajemniczy, ale o to właśnie chodziło :D
Kocham was wszystkich i w ogóle <3
Mogło być parę błędów, za co mega przepraszam.


sobota, 5 października 2013

Rozdział 55


***
Los Angeles



Bałam się. Cholernie się bałam spotkania z nim. Nie wiedziałam jak wygląda, co się z nim dzieje, ani jak potoczyło się jego życie, od prawie miesiąca. Wiem tylko tyle, że Michelle po prostu od niego odeszła. Wzięła ze sobą Heaven i wyjechała z LA, nikomu tym nie mówiąc.

Slash wpadł tak poważnie w narkotyki, że już nawet przestał pojawiać się gdziekolwiek, po cokolwiek. Odkąd tylko przyjechał do mnie i oznajmił mi, że znowu wpadł dragi minęło już trzy tygodnie, a on nic. Nie dzwonił, nie odbierał telefonu, po prostu nie dawał znaku życia.

Wreszcie odważyłam się, pojechać do niego. Nie powiedziałam nic Duffowi, bo i tak nie pozwoliłby mi na to. Tyle że on bał się o mnie, nie o Slasha.

Rozmyślałam całą drogę samochodem i dopiero kiedy stanęłam przed jego domem, zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo się denerwuję. Przecież na dobrą sprawę może go tam wcale nie być.
Myślałam. Dobra, spróbować trzeba.Wyszłam z auta, na ulicę i wzięłam głęboki oddech. Poprawiłam torebkę na ramieniu i poszłam przed siebie, zastanawiając się nad tym co tak właściwie robię. Przystanęłam pod drzwiami i znowu się zawahałam. A co jeśli...Nie! po prostu zadzwoń do tych jebanych drzwi, masz prawo.Jakie prawo? Nie masz żadnego prawa...

Przełamałam się i nadusiłam dzwonek, cofając się kilka kroków. Mijały minuty, ale nadal nikt nie otwierał mi drzwi. Straciłam jakiekolwiek nadzieje, ale nie dawałam za wygraną. Dzwoniłam jeszcze chyba z dziesięć razy. W końcu usłyszałam kroki i dźwięk przekręcanego zamka. Wstrzymałam oddech i w drzwiach wcale nie zobaczyłam Slasha.

- Tak?

Stanęła przede mną niska, w miarę szczupła kobieta. Brązowe, żadkie włosy miała spięte w niedbałą kitkę. Na sobie miała jakąś dużą szarą koszulkę.

- Eee...-nie wiedziałam jak mam się zachwać. W pierwszym momencie pomyślałam, że po prostu pomyliłam numery domu. - J-ja...

Przyjrzała mi się dziwnie, miałam wrażenie że poznawała mnie, tylko zupełnie nie wiem dlaczego.

- Słucham?- powtórzyła, wyrażnie zniecierpliwiona.

- B-bo...ja...ja...Slash...jest Slash gdzieś tam?- w końcu coś wydukałam. Kim do kurwy jest ta kobieta? I co robi w jego domu?

Przegryzła wargę i zmierzyła mnie, kładąc rękę na biodrze.

- A przepraszam kim pani jest?- spytała. Bezczelna suka.

- Jestem Rain McKagan...przyjaciółka Slasha ...-wytłumaczyłam. Drgnęła na moje słowa i poruszyła się nie spokojnie. Cofnęła się o krok i już myślałam, że po prostu zamyka mi drzwi przed nosem, ale na przechyliła się w bok i krzyknęła

- Kochanie, ktoś do ciebie.

WHAT THE FUCK? CO TO DO KURWY JEST? O CO CHODZI?
Znowu przeniosła na mnie wzrok i uśmiechnęła się krzywo. Usłyszałam kroki i po chwili w przejściu zjawił się Slash. Gdy mnie tylko zobaczył otworzył szerzej oczy i popatrzył na tą dziewczynę, przełykając ślinę.

- Cześć, Rain.- powiedział i uśmiechnął się spokojnie.

Nie, trzymajcie mnie bo jebne.

- Cześć, Slash.- powiedziałam po krótkiej chwili, zastanawiając się czy po prostu stąd nie iść.

Brunetka objęła jego tułów rękami i patrzyła na mnie, spojrzeniem jakim ja kiedyś obdarzałam dziewczyny które patrzyły się na Duffa.

- Co tu robisz?- wcale nie poczuł się nie zręcznie, gdy ta go napastwała. Odwzajemnił jej gest i on także objął ją ręką w pasie. Przyjrzałam się jego twarzy. Wyglądał jak gówno. Wielka, brudna, naćpana i przepita kupa gówna. Aż się go brzydziłam.

- A jak myślisz, co ja tu kurwa robię?- warknęłam,nie mogąc pwstrzymać drgania szczęki. Byłam tak wkurwiona jak nigdy. Uwierzcie mi, jak NIGDY.

Uśmiechnął się słabo i wymienił z dziewczyną spojrzenie.

- Może zanim zaczniesz mnie gnoić, poznaj proszę Perlę.- wkazał na nią ręką. Wyciągnęła do mnie szybko rękę, ale ja w tym momencie nie wiedziałam nawet jak się nazywam. Oczywiście nie uścisnęłam jej ręki, jak dobrej ko
leżance i nie spytałam. Cześć Perla, jak się masz? Swoją drogą co to kurwa jest za imię?

Widząc brak mojej reakcji, wzięła dłoń z powrotem i dziwnie spuściła głowę.

- Możesz mi powiedzieć o co tu chodzi? Bo...ja j-jakoś...-przyłożyłam sobie dłoń do czoła.- Kim jest ta dziewczyna? Gdzie jest Michelle?

Patrzyli na mnie tak dziwnym wzrokiem...jakbym urwała się z innej planety.

- O co tu chodzi?- spytał, jakby sam nie zrozumiał.- Ta dziewczyna to Perla, a Michelle po prostu już nie ma.

- Jak to już nie ma? Przecież mieliście brać ślub...macie córkę...Slash...ja...- nie rozumiałam nic.

Znowu wymienili spojrzenia i tym razem Perla się uśmiechnęła.

- Po prostu, już nie jesteśmy razem.- powiedział. - A Heaven zniknęła razem z nią.

Cofnęłam się do tyłu, próbując ogarnąć co do mnie mówi.

- Slash, wytłumacz mi wszystko jeszcze raz, bo się trochę zgubiłam.- szepnęłam. Przychodzisz do mnie i mówisz, że Michelle odeszła razem z Heaven i że znów wpadłeś w dragi...potem nie odzywasz się przez trzy tygodnie i kiedy w końcu przełamuję się i przyjeżdżam do ciebie...ty przedstawiasz mi swoją...dziewczynę? I mówisz mi, że nie jesteś już z Chelle...

- No, to czego nie rozumiesz, Rain?- on także szepnął.

- Wszystkiego...-pokręciłam głową.- Ale chyba...już teraz nie chcę zrozumieć...

- Miałem z Perlą romans, już od kilku miesięcy...spaliśmy ze sobą dwa tygodnie po narodzinach Heaven...przez poczucie winy zacząłem brać...dowiedziała się o dragach i...i mojej zdradzie...i po prostu odeszła.- powiedział jednym tchem, jakby chciał mnie zatrzymać. Perla miała nie wzruszoną minę, tak jakby właśnie czytała instrukcję obsługi lodówki.

Nie mogłam uwierzyć w to, co mówił. Romans? Zdradził Michelle? Dlaczego nic mi nie mówiła...co za jebany sukinsyn.

- Ja pierdole...-szepnęłam.- Jak mogłeś jej to zrobić?

Wzruszył ramionami, tak jakby właśnie pozbywał się papierka od batonika i wyrzucał go do śmietnika, pełnego
 takich samych papierków.

- A ty?- zwróciłam się do tej dziewczyny.- On ma roczną córeczkę, wiedziałaś o tym że rozpierdalasz jej rodzinę?

Otworzyła szerzej usta, ale już nie chciałam jej słuchać.

- Dobra...-odwróciłam się i o mało co wyrżnęła bym się na schodach.

- Rain...-powiedział na mną, jakby błagalnie.

- Wiesz co Slash?- nie wytrzymałam i odwróciłam się, stojąc już na ziemi.- Jesteś zwykłym chujem...robiłeś to mi, teraz Michelle a później zdradzisz też ją, bo po prostu ci się znudzi...nie zasługujesz na nic...nawet na taką kobietę jak ona, która po prostu rozbija komuś rodzinę. Zgnij w tych jebanych dragach, już mnie to kurwa gówno obchodzi..cześć.

Odwróciłam się na pięcie zostawiając ich, wpatrzonych w moje plecy. Nie mogłam patrzeć na oczy,
tak bardzo łzy zasłaniały mi widok. To były łzy złości. Czystej złości.Wsiadłam do samochodu i spojrzałam w szybę. Slash wyraźnie wkurwiony wszedł do domu, zostawiając Perlę samą, w drzwiach. Odpaliłam silnik i już po chwili byłam w drodze do studia. Wpadłam do środka jak jebana rakieta, nie wiedząc w ogóle co mam myśleć.Szłam po korytarzach, co chwile na kogoś wpadając. Zapomniałam o ciąży, o tym że powinnam być spokojna, ale nie mogłam. W końcu doszłam do ich studia i weszłam do środka z hukiem otwierając drzwi. Spojrzenia wszystkich zwróciły się na mnie a ja trzasnęłam nimi za sobą i stanęłam na środku, rozglądając się po pomieszczeniu.

Na kanapie siedział Duff, obok niego Matt a na fotelu Izzy, Było tam też dwóch technicznych.

- Rain?- spytał zdezrientowany blondyn.

- Lepiej się zamknij i mnie kurwa słuchaj...-powiedziałam, opadając na kanapę pomiędzy nimi. Wszyscy patrzyli na mnie jak na pojebaną. Duff patrzył na mnie o czywiście wzrokiem z podejrzeniami.

- Co się stało?- spytał Izzy, znad jakiegoś zeszytu.

- No więc...oczywiście...poszłam do tego jebanego Slasha.

- Rain...co ja ci kurwa mówiłem...natychmiast zareagował Duff.

- Słuchaj mnie.- przetwałam mu.- Drzwi otworzyła mi jakaś jebana Perla i okazało się, że Slash miał z nią romans...Michelle od niego odeszła, zabrała Heaven a on po prostu...sobie jest z tą jebaną...- nikt nie reagował, a Matt i Izzy nagle po prostu odwrócili głowy. Tylko Duff nadal na mnie patrzył. Zdałam sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak.

- No i...c-co wy na to?-spytałam, bo nie uzyskałam od nich żadnej reakcji.

Matt odchrząknął i podrapał się po głowie, marszcząc brwi. Powoli odchodziło do mnie, dlaczego nie reagują.

- Tylko mi nie mów, że...-powiedziałam do Duffa, a on uśmiechnął się słabo i włożył mi za ucho spadający kosmyk włosów.

Odwróciłam głowę, otwierając szerzej usta.

- Wiedziałeś...-raczej stwierdziłam niż spytałam.

Nie wiedziałam co myśleć, ani jak się zachowywać. To najbardziej pojebany dzień w moim życiu.

- Nie mogłem ci powiedzieć, bo...

- No, bo co?- przerwałam mu.- Od trzech tygodni nie spię przez prawie całe noce, bo się o niego martwiłam...nie mogłeś...ja pierdole...- nie wytrzymałam i wstałam z miejsca.Szybkim krokiem podeszłam do drzwi.

- Rain...-zawołał za mną bez emcji Duff.- Przestań...

Otworzyłam je i nawet się nie odwracając wyszłam ze studia, zatrzaskując je za sobą Szłam przez korytarz, chcąc jak najszybciej wyjść na powietrze. Zrobił mi się słabo. Nie wiem czy to był przyczyną tego wszystkiego, ale cholernie się wystraszyłam. Powoli, z obu stron nachodziła mi wszech obecna ciemność. Próbowałam iść dalej, ale nogi zrobiły mi się jak z waty. Wyczułam ścianę i po chwili uderzyłam głową o podłogę.

Minęły może sekundy, może minuty...albo nawet i godziny gdy poczułam coś zimnego na twarzy. Milimetrami otwierałam oczy. Poczułam, że ktoś mnie trzyma, a głowę mam na czymś cholernie twardym.

- Wraca...-ktoś w moich nogach powiedzial cicho. Moje oczy zaczęły przyzwyczajać się do wszechobecnego światła. Wzrok wyostrzał się powoli, tak jakby dawał mi czas na zapoznanie się z sytuacją. Czułam jak jest mi zimno. Moje ciało przechodziły fale drgawek. Zmarszczyłam brwi i zaczęłam się zastanawiać, o co tu w ogóle chodzi.

- Ale co jej się stało?- usłyszałam znajomy głos.- Przecież tak nagle nie traci się przytomności...

Odpowiedziała mu cisza. Ktoś głaskał mnie po włosach, w charakterystyczny sposb. Znałam ten sposób, tak to napewno Duff.

- Nie mam pojęcia...-szepnął.- Zobacz jak się trzesie...

Wtedy zobaczyłam nad sbą głowę mojego męża, zaraz koło niego siedział Matt, w nogach Izzy...a nad nami chyba z dziesięć innych sób, w tym Axl a obok niego Mandy.

- Jezu...co jej jest...-usłyszałam, że Duff szepcze. Jeg głos wykazywał, że był przerażony.

- Karetka już jest...odsuńcie się...-krzyknął ktoś i po chwili usłyszałam że coś jedzie na skrzypiących kółkach.

- Odsunąć się...-usłyszałam głos jakiegoś mężczyzny. Uklęknął przede mną i chwycił mnie za nadgarstek sprawdzając mój puls.

- Halo słyszy mnie pani?- spytał.

Chciałam odpwiedzieć, ale nie mogłam. Tak jakbym nie umiała. W dolnej części brzucha zaczął narastać dziwny ból.

- Co się stało? Kto widział wypadek?- spytał rozglądając się po ludziach.

- Ja widziałam!-odezwała się Mandy. Płakała. - Szłam po korytarzu i ona nagle podparła się ściany i przewróciła się..uderzyła się głową o podłogę...od razu straciła przytomność...

- Dobrze, a jest tu ktoś z rodziny?

- Ja...jestem mężem.- szepnął Duff.Ratownik popatrzył na niego i kiwnął na teg drugiego.

- Zabieramy ją do Cedars Sinai, Mark dawaj nosze...-powiedział do swojeg kolegi. Co? Do szpitala?

- Proszę chwycić za nogi i delikatnie do góry...-powiedział podniesionym głosem. Podnieśli mnie chyba w piątkę i od razu, gdy tylko zmieniłam miejsce poczułam jeszcze silniejszy ból. Był tak silny, że bezgłośnie jęknęłam.

- Jezu...-krzyknęła Mandy, widząc , że prawie zgięłam się z bólu.

- Rain...rain...-słyszałam przerażony głos Duffa.

Co się dzieje?Boże, co się dzieje?

- Który miesiąc ciąży?- prawie krzyknął jeden z ratowników i zaczeli biec. Duff biegł koło nich, a ja nie mogłam już się skupić na tym co mwiąć. Co z moim dzieckiem? Boże, jaki ból.

Znowu ciemność. Straciłam przytomność. Otworzyłam oczy, byłam już w karetce. Słyszałam sygnał, ale nadal nic nie widziałam. Czułam tylko, że Duff trzyma moją rękę. To na pewno Duff. Po chwili, gdy znowu otworzyłam oczy widziałam już biały sufit i nachylających się na de mną lekarzy. Krzyczeli coś...nie wiem co. Patrzyłam na mojego blondyna, przez chwilę zastanawiając się nad tym, czy aby nie umieram. Miałabym umrzeć? Serio? Teraz? Tak to wszystko miało się skończyć? Całe moje życie miało się zakończyć w tym szpitalu? Ja nie chcę go zostawiać. Kocham go. Boże, kocham go. Nie zabieraj mnie jeszcze...błagam. Gdy po raz kolejny otworzyłam oczy, czułam przechodzące przez moje ciało wstrząsy. Ratują mnie...pomyślałam i po moim policzku spłynęła łza. To miała być ostatnia w moim życiu?




 Przepraszam za błędy :)