sobota, 12 października 2013

Rozdział 56

Od razu mówię, że nie chciałam tym rozdziałem urazić czyjejś wiary, lub po prostu osoby. Jest to moja całkowita inwencja twórcza, zupełnie nie związana z moimi wartościami, lub kogokolwiek. 
Jeśli ktoś...po prostu nie chce czytać, niech nie czyta.


***
Dwa dni później...



- Wie pan może, co było spowodowane tak nagłym spadkiem ciśnienia? Nie wiem…może pani Rain nic nie jadła, albo nie piła…może coś ją zdenerwowało? -spytał mnie lekarz, w średnim wieku. Przyjrzałem się jego twarzy. Jego zmarszczkom, delikatnym kropelkom potu na łysej głowie i na wpatrujące się we mnie, nic nie rozumiejące oczy. A co ty tak naprawdę o niej wiesz? Co wiesz… o nas? O mnie i o niej? Jesteś tylko lekarzem i robisz to co musisz, wiem. Ale do diabła przestań w kółko zadawać te same pytania, co tamci. Nie wiem co się stało. Nie wiem dlaczego ,tak się stało ani co było samym środkiem tego całego zamieszania. Nie wiem nic, na ten moment. Nie mogę nawet w pełni powiedzieć, że jest tam bezpieczna. Obok mnie stał Slash, nerwowo skubiąc wargę i zerkając ukratkiem na swoją nową dziewczynę, dlaczego tu jest? Znowu nie wiem. Szukam w głowie odpowiedzi, dlaczego moja żona w ogóle tutaj trafiła? Co takiego mogło się stać, że zareagowała w taki a nie inny sposób. Boję się. Boję się tak, jak chyba nigdy się nie bałem. Strach mnie paraliżuje od środka. Oplata moje serce i powoduje ból. I dziwny rodzaj tęsknoty za normalnością. Po raz kolejny mrugam oczami i wpatruję się tępo w niebieskie tęczówki lekarza. Otwieram usta, tak jakbym chciał coś powiedzieć…ale tak naprawdę nie mam co i ponownie je zamykam.

- Duff…-Slash oczekująco szepnął. A po co jemu moja odpowiedź? Co mu to da? Czuję w ustach niesmak i suchotę. Język przykleił mi się do podniebienia. To tak jakby brak jej ust, powoduje to wszystko. To, że tak bardzo chce mi się pić. Mój język, za nią tęskni, jakkolwiek to brzmi.

- Chciałbym…-nagle wyrwało mi się.- Chciałbym do niej znowu wejść…

Mężczyzna poruszył się jakby nerwowo, po czym palcem wsunął okulary, spadające mu na prawie koniuszek nosa.

- Powiedziałem, że jeśli tylko poczuje się lepiej, od razu będzie mógł pan…-nie wytrzymuję i nagle gwałtownie odwracam się. Siadam na białym, nie wygodnym krześle i chowam twarz w dłoniach, próbując jakoś pokładać swoje myśli. Nie spałem od dwóch dni. Wytrzymam. Szepczę w głowie, choć wiem, że innej opcji i tak nie ma. Muszę tu być. Nie odejdę. Po prostu, tu zostanę i będę czekał na to, co się wydarzy. Kiedy znowu będę mógł na nią patrzeć. W domu. Kiedy będziemy się pieprzyć, kiedy będzie mnie całować, kiedy będzie mi mówić, że mnie kocha…a nie leżąc w szpitalnym łóżku. Nie wiedziałem, co tak naprawdę dzieje się wokół mnie.

- Stary, jedź do domu.- usłyszałem jego głos. Nawet nie chciałem na niego patrzeć. – Umyj się, prześpij…ja tu zostanę.

Nigdy w życiu nie pojadę. Nie zostawie ich. Tak, ich. Jej i naszego dziecka. Są tacy bezbronni…tacy…tacy…opuszczeni.

- Nie.- odparłem, krótko i przez palce zobaczyłem jego dzie
wczynę, opartą o ścianę naprzeciwko nas. Ziewała, stukając obcasem o podłogę.- To ty jedź, nie potrzebuję opieki.

Wiedziałem, że jestem opryskliwy i chamski. Nie będę udawał i mam nadzieje, że mnie w tym zrozumie.

- Dobrze.- zrozumiał i wstał, klepiąc mnie parę razy po ramieniu. Podszedł do kobiety i wyciągnął w jej stronę dłoń. Spletli się w uścisku i poszli przed siebie. I znowu zostałem sam. Sam ze swoimi myślami. Kiedy tak się siedzi i umiera, ze strachu przed czymś związanym z osobą którą kocha się nad życie, przechodzą cię przez głowę, takie myśli jakich normalnie po prostu nie ma. Zaczynasz modlić się do wszystkich którzy tylko przychodzą ci do głowy…ale wiesz, że i tak ci nie pomogą bo nigdy w nich nie wierzyłeś…że zawsze z nich kpiłeś. Jakim cudem mieli by w ogóle słuchać? Ale potrzebowałem rozmowy. Nawet nie znałem dobrze modlitw. Tylko te z dzieciństwa, których nauczyła mnie mama. W kościele mówili, że Bóg nigdy nie zostawia tych w potrzebie. Dlaczego więc, nie mogę Go prosić o to by wszystko było dobrze?

- Przepraszam, mogę się dosiąść?

Na początku, nawet nie usłyszałem. Ktoś miał strasznie cichy głos. Odwróciłem głowę i zobaczyłem przed starszego mężczyznę. Miał na sobie piżamę w paski i kroplówkę wbitą w wenflon, która wtłaczała do jego organizmu wodę.Był na prawdę wiekowy. Jego twarz była cała pomarszczona,z przebarwieniami. Włosów miał tylko parę, na bokach głowy. Jedyne, co zwróciło moją uwagę były jego oczy. Takich par oczu nie widzi się na co dzień. Było w nich całe jego życie. Tak jakby mi je pokazał, jednym spojrzeniem.

- Przepraszam, że przeszkadzam…ale  jestem tu strasznie samotny…- powiedział szybko, widząc, że dziwnie mu się przyglądam.- Jeśli oczywiście, nie chce pan…

- Nie…proszę mówić.- szepnąłem, nadal wpatrując się w jego brązowe tęczówki.

Uśmiechnął się nieśmiało, przysuwając się trochę bliżej mnie.

- Co pan robi, na tym oddziale? To OIOM…- powiedział.

- Moja żona.- szepnąłem, prawie natychmiast. Zawiesił wzrok i jego uśmiech tylko delikatnie zszedł twarzy. Jego twarz się śmiała, ale oczy nie.

- Wiedziałem.- odpowiedział.- Gdy tylko pana zobaczyłem, wiedziałem że to chodzi o miłość.

Wpatrywałem się w niego, prawie odlatując od rzeczywistości. Co to za człowiek? Kim on jest?

- Jestem William Johnson, panie McKagan…- skąd zna moje nazwisko? Nawet zabrakło mi słów, by się go spytać. – Co się przydarzyło pana żonie?

Spytał i nadal się uśmiechał. Kto to jest?

- Nie wiem…-szepnąłem i zdałem sobie sprawę z tego ,zę ani razu odkąd przyszedł nie zamrugałem. Odchylił się delikatnie i zamknął usta, by po chwili znowu je otworzyć.

- Wie pan…-zaczął.- Mówi się, że nie wiedza jest najlepszym rozwiązaniem…ale ja tak…między nami, powiem panu , że to gówno prawda.

Mimowolnie uśmiechnąłem się.

- Ile pan lat, panie McKagan?- spytał.

- Dwadzieścia sześć.- odparłem.

- A ile pan zna swoją żonę?

- Dwadzieścia sześć, od urodzenia- powiedziałem zgodnie z prawdą. Kąciki jego warg, zadrgały.

- Miałem tyle co pan teraz, kiedy poznałem swoją Molly…- powiedział, jakby nie obecny. Zmarszczyłem brwi i zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo jestem go ciekawy.- Zmarła rok temu…

Wstrzymałem oddech i poruszyłem się nie spokojnie.

- Przykro mi…-szepnąłem. Uśmiechnął się szeroko i kiwnął ręką.

- Plan Boga jest czasami strasznie przewidywalny, panie McKagan.- powiedział.- Proszę na mnie spojrzeć, ja jestem już jedną nogą razem z nią…mam raka…każdego dnia, ta druga noga jest już co raz bliżej granicy.

Trochę mi to zajęło, za nim w końcu zrozumiałem co do mnie mówił.

- O-och.

- Nawet nie wie pan, jak bardzo dziękuję Mu za to.- szepnął.- Bo tak już jest…jak ten jeden umrze, zabiera ze sobą tego drugiego…a miłość nadal pozostaje wieczna.

To takie piękne słowa.

- Kocha pan swoją żonę?- spytał po krótkim milczeniu.

- Kocham ją nad wszystko, na tym świecie…- szepnąłem, znowu mrugając po przerwie.

Uśmiechał się, skupiając wzrok na moich oczach.

- Na pewno jest piękną kobietą.- raczej stwierdził niż spytał.

Zasmiałem się pierwszy raz, od tych dwóch dni.

- Jest piękna. -potwierdziłem.- Zawsze była… i zawsze będzie…tyle, że ona nigdy mi nie wierzy.

- Zupełnie tak jak Molly…-pokręcił głową.- Możesz mówić, a ona zawsze powie że jest brzydka.

Razem się śmialiśmy, zupełnie jak starzy, dobrzy przyjaciele.

- Kobiety, już tak mają.- powiedział, poważniejąc.- Są po to, byśmy nie zwariowali… po to, by na nas czekały, po to by wyładowały naszą złość, jednym spojrzeniem… po to by ich ciała leżały obok nas…po to byśmy mówili sobie, jak bardzo delikatne i kruche są…trzeba przyznać, że gdyby nie one świat by nie istniał.

To chyba najpiękniejsze słowa jakie w życiu słyszałem. W głowie kołowała mi myśl, że to nie jest zwykły człowiek.

- Miłość, to chyba największy dar jaki można kiedykolwiek od Boga dostać, prawda?- spytał.- Ta jedyna, między kobietą a mężczyzną… taką jaką pan obdarza swoją żonę.

- Moja mama zawsze mi to powtarzała… że…że nie liczy się to wszystko inne…że pieniądze nie są wcale ważne, że to miłość kieruje nami…od początku do końca…chyba dopiero kiedy brałem z nią ślub, zrozumiałem co miała na myśli.

Słuchał mnie z uwagą, tak jakby chciał się czegoś dowiedzieć.

- Jest pan dobrym człowiekiem, panie McKagan.- rzekł po krótkiej przerwie.- Pierwszy raz nie czuję się samotny.

Uśmiechnąłem się do niego a on odwzajemnił uśmiech, z podwojoną siłą. To musi być anioł. Tak, to na pewno on. Mama opowiadała mi o tych ludziach, którzy nagle pojawiają się w tym najczarniejszym i najgorszym momencie i po prostu jakby pstrykają palcami i czujesz się o wiele lepiej.

- To ja panu dziękuję…chyba pójdę teraz do żony.- szepnąłem.

- Niech Bóg ma pana w swojej opiece…i Rain…i wasze dziecko…bądźcie szczęsliwi..i pamiętaj, że jedyne co masz…to właśnie oni.

Zamrugałem parokrotnie i nagle ktos z drugiej strony dotkać mojego ramienia. Odwróciłem się i zobaczyłem przed sobą lekarza.

- Pana żona obudziła się…wyniki się po poprawiły…chyba wszystko wraca do normy.

Boże, dziękuję. Odwróciłem się z powrotem do starszego mężczyzny, ale zobaczyłem tylko puste białe krzesło. Patrzyłęm na nie, uśmiechając się do siebie. Właśnie rozmawiałeś z aniołem, kretynie.

- Idę…-szepnąłem i wstałem, idąc za nim. Jestem pewny, że zwariowałem, że po prostu z braku snu dostałem na łeb. Mężczyzna otworzył przede mną drzwi i wszedłem do małej salki. Na środku stało łóżko, a na nim ona. Powoli podszedłem w jej stronę i stanąłem po lewej stronie łóżka . Głowę miała odwróconą, a włosy przylegały do jej bladej twarzy, tak jakby się przykleiły.

- R-rain…-szepnąłem i zdałem sobie sprawę, że powstrzymuję łzy.

Odwróciła powoli głowę i wbiła swoje brązowe, pełn
e zmęczenia oczy w moje. Uniosła kąciki ust i przymknęła powieki, po chwili znowu je otwierając. 

- Wróciłam…-szepnęła.

Upadłem na to pieprzone białe łóżko i położyłem głowę na jej piersi, przytulając ją tak mocno, jakby zaraz znowu miała mi uciec.Zaczałem całować dosłownie wszystko, jej szyję, policzki, usta…

- Tak bardzo cię kocham… tak mocno… kocham cię…- szeptałem, nie poznając samego siebie.

Trzymała w dłoniach moją twarz, słabo odwzajemniając moje pocałunki.

- Przepraszam…po prostu, to wszystko…-zaczęła się tłumaczyć, ale ja je nie słuchałem. Wpatrywałem się w jej twarz, widząc to jaka jest piękna i jaka bezbronna…i że jest tylko moja, nikogo więcej na tym świecie.

Uspokoiliśmy się razem dopiero po jakiś dziesięciu minutach. Położyłem się obok niej, przytulając ją tak mocno, by nie spadła z łóżka. Czułem rosnące na jej skórze ciepło i to jak powoli ogrzewa także mnie.

- Wiesz co mi się sniło, jak…no wiesz…-nagle szepnęła.

Spojrzałem na nią z góry, patrząc na ułożone w równym rzędzie rzęsy, spoczywające na powiekach.

- Pieprzona Janis Joplin siedziała ze mną w łódce i powiedziała mi, że będziemy mieli syna…i że nazwiemy go Milo (czyt. Majlo), bo to imię zawsze jej się podobało.

Oboje zaśmialiśmy się cicho, a ja przypomniałem sobie tego starego mężczyznę i zamyśliłem się trochę.

- A ja rozmawiałem z kimś z góry..-szepnąłem. Spojrzała na mnie, wyciagając głowę wyżej.

- Jakiej góry…?-spytała zdezorientowana.

Chciałem jej wszystko powiedzieć, ale stwierdziłem, że zostawię do dla siebie.

- Modliłem się, wiesz?- szepnąłem po jakimś czasie, zupełnie zapominając o tym co mówiłem wczesniej.

Opadła na moją klatkę piersiową i pocałowała mnie w ramię, przez koszulkę.

- Przecież, nie wierzysz w to wszystko… -szepnęła. Ma rację, nie wierzę.

- Ale jednak… jednak… ktoś tam musiał mnie wysłuchać… -powiedziałem.

Zamilkliśmy każdy , zatopiony w swoich myślach.

- Gdzie jest Hazer?- spytała wyrywając mnie z zamyślenia.

- Effy go zabrała do siebie…Sebastian się od niej wyprowadził, wiesz?

Zamknęła gwałtownie oczy i zmarszczyła brwi.

- Zabierz mnie  do domu… muszę odpocząć… tak bardzo chcę odpocząć…

Mamy nowy rozdział, trochę zagmatwany...i tajemniczy, ale o to właśnie chodziło :D
Kocham was wszystkich i w ogóle <3
Mogło być parę błędów, za co mega przepraszam.


11 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Więc........ Kurde to było tak zajebiste że nie wiem co mam powiedzieć. Ogólnie nie jestem zbytnio wierząca ale po tym rozdziale chyba to się zmieni. Moim zdaniem powinnaś napisać książkę bo masz mega talent i nie możesz go zmarnować! Duff jest tak zajebisty i ta scena jak on się do niej przytula i ją całuje jest tak niesamowita! Ja przez te twoje rozdziały to tylko ryczę i ryczę no! Jesteś zajebista!!!!! :* Czekam na kolejny i błagam niech Perla zginie nie wiem niech ją coś przejedzie albo no po prostu ją ZABIJ!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Co tu kogos mialo urazic ? Nie rozumiem ! Jebana Perla ! Malo jej tu ale i tak mnie wkurwia. Nie cierpie suki jebanej ! Mam nadzieje ze dziecku nic nie jest. I nie bedzie !!!!! Dufficzek jaki kochany *___* modlil sie ! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepraszam za trucie ci życia, za niepotrzebny spam, ale zapraszam na nowego (?) bloga o Guns N' Roses.

    http://abstynencja-ciszy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. No proszę...Duffy się modlił. W takich momentach nawet on zwraca się do Boga...na dodatek rozmawiał z duchem...nieźle Duff :D jestem ciekawa czy naprawdę tak się dzieje, jak jest się w podobnej sytuacji...najważniejsze że Rain wraca do siebie i z dzieckiem nic się nie stało.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie wiem, co tu kogo miało urazić :) Ale jednak przyznaję, że ten rozdział jest dziwny. Bo jakoś trudno mi uwierzyć, że możemy rozmawiać z aniołami, a gdy jesteśmy w potrzebie, to Bóg na pewno nam pomoże. Ale moja wiara i moje przeświadczenia nie mają tu nic do rzeczy. Świetny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki...tak wiem, jest dziwny i właśnie taki miał być :)

      Usuń
  7. Jeny , ale mi się mordka cieszy po przeczytaniu tego rozdziału ;D Świetny ,a ten dialog...jakoś tak wzruszył mnie troszkę , co się raczej rzadko zdarza , no i pomysłowość godna podziwu....Przeczytałam też poprzedni rozdział , ale nie komentowałam , bo by mi miejsca na obelgi co do Slasha zabrakło ... mimo wszystko szkoda mi go...wydaje się taki zagubiony , a ja mam do niego ogromną słabość...Ehh ta miłość Duffa i Rain..oni są tacy uroczy xD

    OdpowiedzUsuń