niedziela, 21 kwietnia 2013

Rozdział 45



Biegłem przez zimne i ciemne korytarze z papierosem w między zębami. Pielęgniarki krzyczały coś za mną,ale nie mogłem się zatrzymać. Michelle rodzi. Moją córkę. Nasze dziecko. 
- Niech pan wyrzuci tego papierosa!- darła się. Wyplułem go więc na ziemię i wszedłem do windy, wciskając parokrotnie guzik na czwarte piętro. Alkohol wypity na weselu McKaganów wyparował ze mnie całkowicie, po telefonie Jamesa. W głębi serca cieszyłem się , że go nie będzie. Że tylko ja będę przy narodzinach naszego dziecka. Nie wiem czy zrobił to specjalnie,ale  to bardzo możliwe. Ja też nie chciałbym być przy narodzinach nie swojego dziecka, które urodzi jego własna żona. W końcu winda otworzyła się i oczom ukazał mi się biały korytarz. Szedłem wzdłuż niego, mijając poszczególne pokoje i sale. Powiedział, że będzie rodzić w dwudziestym czwartym. 
- Pan do kogo?- odezwał się za mną głos jakiejś starej kobiety. Odwróciłem się i podbiegłem do niej szybko. Mojej uwadze nie umknęło to, że skrzywiła się na mój widok.
- Moja..ee..ja do...-jąkałem się.
- To ta co dwa dni wcześniej rodzi?- powiedziała opryskliwym tonem.
- T-tak...Michelle Hetfield...- powiedziałem cicho. Widać że była zniesmaczona moim widokiem, ale nic nie powiedziała tylko wskazała palcem ,że mam iść za nią. Jej buty na obcasie stukały o kamienną posadzkę, nie miłosiernie mnie wkurwiając.
- Musieli przenieść ją na intensywną terapie...miała bardzo silne bóle przedporodowe...-zaczęła mówić, gdy mijaliśmy oddział Oiomu. Wstrzymałem oddech i przyspieszyłem kroku, by ją dogonić.
- A dziecko? Co z dziewczynką?- spytałem.
Popatrzyła na mnie podejrzliwym wzrokiem i otworzyła drzwi, przepuszczając mnie w nich.
- Na razie jest dobrze, ale to zawsze może ulec zmianie...- powiedziała ciszej. Moim oczom ukazał się rząd białych, pustych łóżek na tym w środku leżała blada Michelle. Wyminąłem pielęgniarkę i podbiegłem do niej, siadając na łóżku. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się słabo.
- J-jesteś...-szepnęła. Nie spodziewałem się tego, ale delikatnie chwyciła mnie na rękę mocno ją ściskając. Jej twarz była pełna bólu i to powodowało, że było mi jej jeszcze bardziej żal. 
- Co się stało? Przecież nie chciałaś, żebym był przy porodzie...- zacząłem mówić, ale zaczęła kręcić przecząco głową.
- Nie, Slash...to on nie chciał...wiesz...my...on złożył papiery rozwodowe.- powiedziała słabo. Otworzyłem szerzej oczy i zapatrzyłem się w jej twarz.
- Co?- jedyne co przyszło mi do głowy.
- Nie mógł znieść tego, że jestem z tobą w ciąży...po prostu...- powiedziała, opierając głowę o ramę łóżka.
Wziąłem głęboki oddech i nie wiedziałem co mam powiedzieć. 
- Chciałam, żeby nasza córka wychowywała się z obojgiem rodziców,ale wiem...że...że ty masz inne plany..
- Co ty mówisz?- przerwałem jej, przetwarzając w głowie jej słowa. Popatrzyła na mnie niepewnym wzrokiem.
- No...nie chciałeś ze mną być, Slash...- wytłumaczyła. 
- Bo kochałem Rain...- powiedziałem prosto z mostu. 
Nic nie powiedziała tylko zamknęła oczy, biorąc oddech.
- Myślałem, że mnie nienawidzisz...-szepnąłem.
- Jak mogłabym cię nienawidzić, Saul...przeżyłam z tobą najlepsze miesiące życia...- powiedziała, przez łzy. 
Czułem, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech. 
Odchyliła głowę do tyłu i odwróciła ją w bok.
- Po prostu...po prostu...nie zostawiaj mnie już Slash...-szepnęła.- Nie zostawiaj..n-nas..
Wypowiadając ostatnie słowa, spojrzała znacząco na swój brzuch. Poczułem nie wyobrażalne ciepło. Jej słowa rozbrzmiały w mojej głowie, echem. Nachyliłem się nad nią i pocałowałem ją w jej sine usta, wreszcie czując że jestem przy właściwej osobie. No cóż...osobach. Dotknąłem ręką jej brzucha i wyczułem ruch. 
- Nazwijmy ją jakoś pięknie...-szepnęła. 
Wpatrywałem się w twarz Michelle i w końcu uśmiechnąłem się.
- Heaven...- szepnąłem. 
Powtórzyła imię szeptem i przymknęła oczy.
Nagle zobaczyłem na jej twarzy ból.Głośno jęknęła i chwyciła się za brzuch. Przerażony, zerwałem się z miejsca i pobiegłem po pięlęgniarki. Natychmiast przeniosły ją na wózek i zaczęły gdzieś jechać.
- Proszę to ubrać...- podbiegła do mnie jakaś kobieta. Założyłem jakiś fartuch i maskę na twarz, idąc za nią.
- Ona rodzi tak?
Uspokoił mnie jej uśmiech.
- Tak...
Wybiegłem za nimi na korytarz i wszedłem do sali. Położyli Michelle na łóżku i okryli ja jakimś materiałem.
- Pan to mąż?- powiedziała zniecierpliwionym głosem położna. 
- T-tak...- jęknąłem, podbiegając do niej. Chwyciłem ją za rękę a ona uśmiechnęła się.
- Jaki mąż...- jęknęła.
Też się zaśmiałem i ścisnąłem mocniej jej dłoń.
- Dobrze,podamy pani znieczulenie...proszę działać według wskazówek pani doktor...- powiedziała pielęgniarka. Nie minęło półgodziny i przyszła lekarka, rozchylając jej nogi.
- 10 centymetrów, do roboty!- powiedziała.- Pani Michelle? Proszę przeć...A pan...proszę tutaj...tatuś niech patrzy..
Puściłem jej rękę i stanąłem koło niej. Byłem wręcz przerażony, tym co się właśnie dzieje. Michelle krzyczała głośno, ale nie przeraźliwie jak to nie raz jest na filmach. Była tak dzielna.
- Mocniej...- mówiła głośno lekarka. Po chwili zobaczyłem coś dziwnego.Zmrużyłem oczy.- Główka! Brawo, proszę ostatni raz...
W ciągu jednej sekundy, w pokoju rozległ się płacz dziecka. Mojego dziecka.
- Proszę, może pan przeciąć pępowinę...- przełknąłem ślinę i zobaczyłem przed sobą maleńką istotkę. 
Gdy przeciąłem ją, pielęgniarka wzięła dziecko a ja podszedłem do Michelle. Nie mogłem wydusić z siebie słowa.Pocałowałem ją w usta i oboje patrzyliśmy na kobietę, która niosła w nasza stronę dziewczynkę. Oboje w oczach mieliśmy łzy. Podała jej dziecko a ono przestało płakać. Uklęknąłem przed łóżkiem i najdelikatniej jak umiałem dotknąłem opuszkiem kciuka jej policzka.
- Aniołku...-szepnęła Michelle, przez łzy.
Objąłem ją ręką i cały czas patrzyliśmy na maleństwo.
- Masz na imię Heaven, maleńka...jak aniołek z nieba...-szepnąłem. Nie poznałem sam siebie. Nie byłem teraz Slashem. Byłem Saulem Hudsonem. Zwyczajnym człowiekiem. Byłem teraz tatą. 
- Nasza córeczka, Saul...córeczka...- szeptała Michy. Patrzyłem raz na nią raz na Heaven, czując na policzkach łzy.
Położne patrzyły się na nas, z uśmiechami na twarzach. 
- Dobra waga, chodź nie do końca odpowiednia...dla jej bezpieczeństwa powinna poleżeć jakiś tydzień w inkubatorze...ale niech się państwo nie martwią, jest zdrowa jak ryba...-uśmiechnęła się lekarka, podchodząc do nas. Spojrzała na dziewczynkę, potem na mnie.- Cały tatuś... 
Zaśmiałem się, ścierając łzy. 
- Dobrze, to pożegnamy się z nią i zaraz będzie mogła ją pani wziąć...-powiedziała Michelle. Wyszła, zostawiając nas samych. 
Maleństwo, wierciło się w ramionach swojej mamy patrząc na nas dużymi oczkami. 
- Boże, jest identyczna jak ty...- szepnęła, głaszcząc ją po główce.
- Ma twój nos...zobacz...-dotknąłem opuszkiem palca, jej nosek na co delikatnie zmarszczyła czoło. Rozczuliło nas to , a ja aż wstrzymałem oddech z zachwytu. Po chwili jednak weszła pielęgniarka i kazała oddać dziecko, bo zaraz zamykają oddział. Pocałowałem ją w czółko i po chwili zostaliśmy sami. Pomogłem Michelle wstać i po chwili zajęła sie nią jakaś położna. Kazała mi iść do baru i zostawić ja w spokoju, bo musi odpocząć. Pierwsze co zrobiłem, to podszedłem do telefonu i wykręciłem numer do domu Axla. Jako pierwsi wyszli z Mandy z wesela, więc raczej odbierze. Nie myliłem się, usłyszałem jego głos po pierwszym sygnale.
- Urodziła?- prawie krzyknął do słuchawki.
- T-tak...mam córkę, Rose...kurwa...mam córkę...- jęknąłem. 
Zaśmiał się głośno i dmuchnął powietrzem w słuchawkę.
- Chcesz żebyśmy przyjechali do szpitala?- spytał.
- Może jutro, co? Michelle teraz śpi ,a Heaven jest w inkubatorze...
- Heaven? Ale zajebiste imię...- powiedział. Gadaliśmy jeszcze przez chwilę, ale wciąż myślałem o tym by zadzwonić do Duffa. Byłem z nim teraz szczególnie zżyty, ale nie wiedziałem czy dojechali już na te swoje Hawaje.
- Axl, a Duff z Rain już są?- spytałem.
- Tak, dzwonili jakieś półgodziny temu...podać ci numer? 
Po chwili rozłączyliśmy się, a ja wybrałem do niego numer.


***


- Duff telefon !-krzyknęła Rain z pod prysznica. 
- No przecież słyszę...-powiedziałem pod nosem i podszedłem do niego, podnosząc słuchawkę.
- Halo?
- Duff...urodziła się...mam Heaven...- usłyszałem szept. Poszedłem z telefonem do łazienki i usiadłem na klapie, patrząc na kąpiącą się Rain.
- Rain! Slashowi się dziecko urodziło!- krzyknąłem, by przekrzyczeć wodę. Natychmiast wyskoczyła z pod prysznica i wyrwała mi telefon z ręki. Mogłem podziwiać jej nagie i mokre ciało.
- Michelle urodziła? Jezu Slash...gratuluję...i co wszystko w porządku, jest zdrowa?- mówiła. Przed godziną przyjechaliśmy na te rajskie wyspy. Tu jest wprost przepięknie. 
Moja żona usiadła na moich kolanach, kładąc rękę na moim karku. Obróciłem ją, tak że teraz siedziała na mnie okrakiem. Całowałem ją po szyi i próbowałem odciągnąć jej uwagę od rozmowy ze Slashem. 
Jej oddech stał się co raz szybszy i w końcu sama zaczęła mnie całować. 
- S-Saul...bo Duff się podniecił...muszę kończyć..jak wrócimy od razu przyjedziemy do szpitala zobaczyć małą Heaven...i cieszę się, że wróciliście do siebie...- nie zdążyła dokończyć, bo wyrwałem jej słuchawkę i odłożyłem ja z powrotem. Przywarła do moich ust i zaczęła się nerwowo wiercić. 
- Spokojnie, ściągnę tylko gacie...-zaśmiałem się pod nosem.Gdy to zrobiłem, dosłownie w jednej chwili wszedłem w nią gwałtownym ruchem, wywołując jej ciepły krzyk.Klapa wpijała mi się w dupę, ale to nie ważne. Nie teraz. Poruszała się w górę i w dół, głośno jęcząc.
- Chodź do łóżka...-jęknąłem.
- Nie, tu jest ciekawiej...-odpowiedziała. 
Już nic się nie odzywałem, tylko zająłem się tym, czym miałem. Kochaliśmy się przez jakieś trzy godziny, cały czas, bez przerwy. W końcu, poczułem że Rain jest co raz bardziej zmęczona więc daliśmy sobie spokój. Przed naszym domkiem, był kawałek naszej własnej plaży, a ludzi było mało więc jak najbardziej mogliśmy sobie wyjść nago, nie przejmując się niczym. Wzięliśmy jednak na siebie jakieś cuchy...to znaczy tylko ja ubrałem gacie, bo Rain narzuciła na siebie jakieś prześcieradło. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Była taka piękna.


Stąpaliśmy po wodzie, przepychając się i chlapiąc wodą. Przez przypadek, pociągnąłem za materiał i opadł na wodę, powodując że została naga. obejrzała się nerwowo, ale nie obchodziło mnie to że ktokolwiek mógłby nas tu teraz zobaczyć. Podszedłem do niej. Rozpuściłem jej, spięte włosy tak że opadły na plecy. Objąłem jej twarz dłońmi i pozwoliłem, by wtuliła się w moją klatkę piersiową.
- Tak bardzo cię kocham, Rain...- szepnąłem jej do ucha.
Uśmiechnęła się i pocałowała mnie w ramię.
- Ja ciebie też, kochanie...- odpowiedziała. Staliśmy tak chyba jeszcze przez godzinę, gdy w końcu zaszło słońce wróciliśmy do naszego domku i poszliśmy się ubrać. Całą noc siedzieliśmy na plaży. W ciemnościach, mając tylko siebie. Ciemna tafla spokojnego oceanu, mieniła się w świetle księżyca, powodując że był jeszcze piękniejszy niż w dzień. Rain siedziała w moich nogach, mając na ramionach mój sweter. Obejmowałem rękami jej ciało, czując się nie wyobrażalnie szczęśliwy. Myślałem o tym, jak jej powiedzieć że kupiłem dom. Dla nas. 
- Nie jest ci zimno?- musiałem jakoś zacząć. Pokiwała przecząco głową i  przymknęła oczy. Wziąłem głęboki oddech i popatrzyłem na nią od tyłu.
- Wiesz...bo ja..k-kupiłem nam dom...-odezwałem się. 
Uśmiechnęła się delikatnie , nic nie mówiąc. Spodziewałem się innej reakcji. Na przykład takiej, że wyciągnie tasak i będzie po mnie.
- Steven się wygadał na weselu...- cały czas się uśmiechała. Wypuściłem powietrze z ust i odchyliłem głowę do tyłu.
- Jezu, co za kretyn...- jęknąłem. 
- Tylko na niego nie krzycz, bo sama to z niego wyciągałam przez godzinę...po prostu usłyszałam twoją rozmowę ze Slashem...no i tak jakoś wyszło...- powiedziała. 
Zamilknąłem, nie wiedząc co powiedzieć.
- No przecież się nie gniewam, misiek...opowiedz mi o nim...- szepnęła. Odetchnąłem i zacząłem jej opowiadać o naszym przyszłym domu.


Ten rozdział dedykuję Starlight, bo tak sobie pomyślałam że czytasz tego bloga zupełnie od początku, a jeszcze nigdy ci go nie zadedykowałam. Tak więc, jeszcze raz dziękuję. <3

8 komentarzy:

  1. OOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO :D

    Slash jest w tym rozdziale taki czuł, kochany, romantyczny no i w końcu odnalazł swoje szczęście.
    Tym szczęściem okazała się Michelle i malutka Heaven.

    Rain i Duff to tacy erotomańscy romantycy (ja pierdole jak to debilnie brzmi.)
    Seks... plaża... woda... i oni.
    Nic więcej nie trzeba.
    Rozdział wręcz cudny!!
    Czekam na więcej :D

    ~xoxo

    OdpowiedzUsuń
  2. DZIĘKUJĘ BAAAARDZO ZA DEDYKACJĘ! JAK JA KOCHAM TO OPOWIADANIE! W OGÓLE CIEBIE TEŻ KOCHAM! <333

    Tak! Michelle się rozwodzi, żeby być ze Slashem! Tak kurwa! :DDD (nie żebym miała coś do Jamesa, no ale...) :D
    Heaven... cudne imię *.* i wgl wszystko było takie słodkie, ten poród, to jak byli razem, jak zajmowali się córeczką :) wzruszyłam się <3
    Hahaha wiedziałam! Co mogą robić na Hawajach jak nie pieprzyć siebie? :D Ale plaża i woda i zmrok <333

    Sorry za ten komentarz, trochę beznadziejny, ale jestem zbyt podekscytowana tym co się działo :33

    OdpowiedzUsuń
  3. "...ans she's buying stairway to heaven..." kobieto ty masz jakieś zboczenie do tych imion - Rain, Blue, Heaven. Ale no są zajebiste :)
    Matko święta Slash ojcem?!! niezbyt to sobie wyobrażam jak zmienia pieluchy, ale każdy może się zmienić :D i wrócili do siebie to jest najwazniejsze!
    Boże Duff i Rain są słodcy aż rzygam tęczą <3 też chce taką podróz poślubną xD
    a Duffy jak zwykle napaleniec :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Jezu... Zajebiste!! W chuj zajebiste! :D Kocham to! <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Eeeej mam dolaa.. ;__; nikt mnie nie kocha.. Slashowi sie dziecko urodzilo (wgl na poczatku myslalam ze to Rain rodzi) byla do niego wrocila a Ci sie pieprza w najlepsze na hawajach! ~mmckagan

    OdpowiedzUsuń
  6. Pierwsza rzecz...dlaczego mnie nie powiadomiłaś?? :D Przegapiłabym taki cudny rozdział, ale do rzeczy.
    Slash mnie zaskoczył swoim zachowaniem. Był taki opanowany i...grzeczny? Jak nie Slash :D ale strasznie mi się podobała scena porodu i tego co było po :) wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale cieszę się, że Michelle się rozwodzi :D po prostu musi być z Hudsonem i koniec! Btw...śliczne imię dla córeczki...Heaven :)
    No i oczywiście...skoro miesiąc miodowy to seks 24 godziny na dobę :D jeszcze z Duffem który jest napalony całymi dniami to nie może być inaczej :) ale przy okazji romantycznie...te spacery na plaży wieczorem...słooodko:)
    Hehe Steven się wygadał :D :D cały Adler...no jestem ciekawa jaki domek blondas kupił. Na pewno jakąś wielką wille :P
    Jak ja kocham Twoje opowiadanie nooo:D aż się chce tak jak oni przez Ciebie<3

    OdpowiedzUsuń
  7. Zajebisty rozdział aż się popłakałam przy porodzie :) naprawdę i tak się cieszę że Michelle i Slash są razem oni tak zajebiście do sb pasują :) no i jeszcze Rain i Duff i te Hawaje zajebiście!!!! już się nie mogę doczekać nowego!!!!
    P.S
    ZAJEBISTY BLOG!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń